Cześć i czołem! Zapraszam na rozdział pierwszy opowiadania :) Nie ważne, że pod Prologiem jak i 2 częścią 7 miniaturki nie było komentarzy :D Nie zraża mnie to ;) Owszem byłoby miło zobaczyć, że ktoś docenia twoje wypociny, ale w większości piszę z pasji po prostu :) Jeśli ktoś to czyta, ale nie komentuje, to już jest dla mnie ogromny sukces ;)
Tak więc nie gderam już więcej i zapraszam na jedyneczkę :)
Pozdrawiam ;*
***
-Masz wszystko? – Spojrzała na swój ogromny kufer, który
stał otwarty pod oknem i był już niemal przepełniony, a brązowowłosa wciąż
zastanawiała się jak upchnąć, w nim jeszcze masę innych potrzebnych – jej
zdaniem - zapewne rzeczy. Chodź tak naprawdę już połowa tego co miała w
ogromnym kufrze, nie była wcale potrzebna, ale ona mogłaby znaleźć tysiące
powodów dlaczego akurat te konkretne rzeczy będą jej potrzebne. – Hermiona
naprawdę myślę, że…
-To źle myślisz Ginevro. – Od razu jej przerwała, aby
przypadkiem przyjaciółka nie zaczęła jej przekonywać, że ponad połowa opasłych
tomiszczy nie będą, jej tam naprawdę potrzebne, zwłaszcza jeśli można je dostać
w Hogwardzkiej bibliotece, o czym starsza z dziewczyn bardzo dobrze wiedziała.
– Będę ich potrzebować.
-Nie. Nie będziesz. – Stwierdziła najmłodsza z rodziny Weasley,
i zaczęła wypakowywać niepotrzebne rzeczy z kufra swojej przyjaciółki. Znała
Hermionę Granger na tyle dobrze, aby wiedzieć, że dziewczyna sama z siebie nie zrezygnuje
z żadnej książki jaką posiada, a ma ich naprawdę bardzo wiele.
-Ale…
-Nie. Hermiono… – Odwróciła się w stronę Gryfonki,
trzymając w dłoni podręcznik, od Transmutacji, który przerobili już dawno temu
na pierwszym roku w Hogwardzie. – …to ci na pewno nie będzie potrzebne, uwierz
mi. To… – Wskazała książkę. – …masz już dawno w swojej ślicznej główce, więc
naprawdę nie będzie Ci ona potrzebna. – Odłożyła daną książkę na stolik przy
łóżku.
-Chyba masz rację. – Westchnęła starsza i usiadła na
dywanie, patrząc w stronę swojego kufra. – Po prostu nie mogę uwierzyć, że znów
tam wracam. Że będę miała okazję przejść jeszcze nie raz tymi samymi aczkolwiek,
tak bardzo innymi już korytarzami Hogwartu. – Rudowłosa dołączyła do
przyjaciółki i przytuliła ją mocno nie mówiąc nic, ale wiedząc co ma na myśli
ta druga. Znają się tak dobrze, że chwilami potrafią skończyć swoje myśli
nawzajem.
Siedziały tak przytulone, sporą chwilę, ale nic nie może
wiecznie trwać. Nawet te najbardziej przyziemne rzeczy muszą się kiedyś
skończyć. Wszystko ma swój początek jak i kres. Nic nie trwa wiecznie, i
przekonać miała się o tym sama Hermiona Granger i nie tylko ona, już w nie tak
dalekiej przyszłości. Ta brązowowłosa dziewczyna, a raczej już można rzec
kobieta, nie miała pojęcia co przyniesie jej przyszły jak i ostatni rok nauki w
Hogwardzie. A przyniesie jej naprawdę wiele.
Siedziała przy stole, grzebiąc widelcem w jajecznicy,
którą zrobiła sobie przed paroma minutami. Reszta jeszcze spała.
Nawet Pani Weasley.
Nie ma się co dziwić.
Było dokładnie dwadzieścia trzy minuty po godzinie
czwartej rano, a ona od prawie godziny była już na nogach. Nic prawie nie
spała. Koszmary wciąż ją nękały.
Koszmary jak i rzeczywistość.
Próbowała sobie wmówić, że teraz jest tak jak było gdy
pierwszy raz jechała do Hogwartu, ale doskonale wiedziała, że choćby nie
wiadomo jak bardzo by udawała, że jest jak dawniej to tak naprawdę jest
całkowicie odwrotnie. Nic nie jest jak dawniej. Nawet jej relacje z Harrym i
Ronem oziębiły się, na tyle, że rozmawiają ze sobą, ale każde tak naprawdę
myśli tylko o tym by zostać już samemu i nie musieć spędzać czasu z tą druga
osobą.
Kiedy tak się
oddalili?
Czy to stało się wtedy, gdy wyjechała w poszukiwaniu
rodziców? A może dopiero wtedy gdy wróciła? A może to się już zaczynało dziać
przed ostateczną bitwą? Nie wiedziała, i ta niewiedza była najgorsza. A może oni po prostu dorośli? Każdy z osobna?
Może już po prostu nie są tymi samymi smarkaczami co byli. Przecież na każdym
wojna odbiła swoje piętno. Dlaczego nie miałaby odbić się również na ich
przyjaźni?
-Hermiono? Nie śpisz już? – Odwróciła się by zatrzymać
wzrok na swoim ciemnowłosym przyjacielu. O ile jeszcze może go tak nazywać.
-Nie mogę spać. – Odpowiedziała zgodnie z prawdą. Opuściła
rękaw bluzki, gdy zauważyła, że wzrok Harryego zatrzymał się na jej lewym
przedramieniu. Nie lubiła, gdy ktoś widział tą szpecącą ją bliznę. Ukrywała to
najbardziej jak tylko mogła. Całe lato przechodziła w długich bluzkach, bojąc
się, że za każdym razem gdy ktoś ją zauważy, będzie litował się nad nią. Ma już
dość litości. Nie chce jej. Wystarczy, że każdy żałuje jej ze względu na stratę
rodziców. Więcej jej nie potrzeba. – Pójdę się ubrać. – Wstała z krzesła i
odstawiła kubek do zlewu. – Kawa w dzbanku jest gorąca. Zrób kanapki jak możesz.
– Wyminęła przyjaciela chcąc opuścić pomieszczenie, ale dłoń zaciśnięta na jej
lewym nadgarstku na to nie pozwoliła.
-Wiesz, że nie musisz się tego wstydzić. – Druga ręka
podwinęła rękaw jej bluzki, ukazując tą szpecącą bliznę, którą ona tak bardzo
pragnie ukryć. Opuszkiem palca przejechał bo zabliźnionym napisie, jakby było
to czymś co chciałby zapamiętać. – TO
nie sprawia, że dla nas jesteś inna Hermiona. Wciąż jesteś naszą przyjaciółką,
a ta blizna…
-A ta blizna już zawsze będzie mi przypominać, że nigdy
nie będę godna dzierżenia różdżki. – Wyrwała rękę i na powrót opuściła rękaw. –
Może i wojna została wygrana, ale ja wciąż dla większości będę tylko zwykłą
szlamą Harry. Pogódź się z tym. – Wbiegła po schodach odprowadzona wzrokiem,
przez chłopaka, a raczej już można rzec mężczyznę, który w tej właśnie chwili
zastanawiał się, gdzie podziała się jego waleczna przyjaciółka. Gdzie podziała
się ta Hermiona Granger, która nie przejmowała się tym, co pomyślą o niej inni.
Gdzie podziała się ta dziewczyna, która zawsze szła do przodu z podniesioną
głową mimo wszelakich trudności. Gdzie osoba, która nigdy nie spoczywała na
laurach i nawet gdy była chwalona za swoją pracę, wykonywała ją podwójnie by
wiedzieć, że dała z siebie wszystko. Gdzie podziała się jego najlepsza i jedyna
przyjaciółka, którą tak bardzo sobie cenił? Gdzie ona jest?
Czy o to walczyli?
Czy walczyli właśnie o takie życie?
O życie, w którym wszyscy mimo wygranej byli złamani? Po
co było to wszystko? Po co narażanie życia? Po co ta wojna? Po co walka? Po co?
Po to żeby teraz patrzył na to jak każdy upada na kolana i nie ma zamiaru
powstać bo nie ma sensu? Gdzie ta cała wiara ludzi? Czy z odejściem Voldemorta
ludzie przestali wierzyć? Przestali walczyć, wiedząc, że nic im już nie grozi?
Jeśli tak to ma wyglądać, to on nie chce takiego świata.
Nie chce patrzeć na to jak Ci najbliżsi upadają by już nie powstać, bo nie ma
po co.
Nie o taki świat walczył… Walczyli.
-Ron pośpiesz się, bo zaraz się spóźnimy! – Na zewnątrz,
dało się usłyszeć zdenerwowany głos pani Weasley, która popędzała wszystkich. I
nie ważne, że mieli jeszcze dobre czterdzieści minut do wyjścia. Pani Weasley
znała na tyle swoje dzieci, żeby wiedzieć, że nawet dwie godziny czasu to za
mało, a co dopiero czterdzieści minut.
Siedząca na zewnątrz Hermiona uśmiechnęła się delikatnie,
zauważając, że jednak nie wszystko się zmieniło, że są rzeczy, które już zawsze
pozostaną takie same. I takim czymś była pani Weasley. Mimo straty jaką
odniosło jej matczyne serce, ona wciąż potrafi się uśmiechać i iść na przód.
Więc dlaczego ona Hermiona nie potrafi tego? Dlaczego nie ma również takiego
hartu ducha jak ta czterdziestosiedmioletnia kobieta? Dlaczego i ona nie
potrafi się uśmiechać z błahego powodu? Dlaczego nie cieszą ją już te małe
rzeczy? Czy aż tak została złamana?
Starła zdradziecką łzę z policzka, wstała z pożółkłej od
słońca trawy i ruszyła w stronę domu, by móc zabrać swoje rzeczy, i być już
przygotowaną na długą podróż do Hogwartu. Może tam wróci dawna Hermiona? Może
po prostu potrzeba jej jakiegoś zapalnika? Miała nadzieję, że ta jej apatia
jest tylko chwilowa, i że wróci do normalności.
-O, Hermiono! – Spojrzała na stojącą przy kuchence panią
Weasley. – Usiądź i zjedz. – Wskazała jej łopatką do przerzucania naleśników
wolne miejsce. Hermiona grzecznie podziękowała, mówiąc, że już jadła wcześniej,
po czym udała się w stronę pokoju, który zajmowała, odkąd wróciła z poszukiwań
rodziców, a które zakończyły się bolesną informacją.
~~*~~
Usiadł na łóżku, oddychając ciężko i przeczesał palcami
mokre od potu włosy. Znów mu się to śniło i tak jak tamtego dnia tak, i we śnie
nie zrobił nic.
A mógł.
Mógł tak wiele, ale nie zrobił nic. To już zawsze będzie
z nim i nie odejdzie już nigdy. Już zawsze Draco Malfoy będzie żył ze
świadomością, że nie zrobił nic, a mógł tak wiele.
-Draco? – Usłyszał ciche pukanie w drzwi, przez matkę. –
Nie śpisz już?
-Nie. – Odpowiedział zachrypniętym od snu głosem.
-To dobrze. – Wstał i podszedł do okna odsuwając grube i
ciężkie zasłony, pozwalając tym samy promieniom słońca wpaść do środka, i
zacząć ogrzewać zimne kąty jego azylu. – Czekam na dole. – Powiedziała cicho i
ruszyła w stronę schodów, czego chłopak nie mógł widzieć. W tym samym czasie blondyn
podszedł do szafy, wyjął z niej ciuchy na dziś, udając się z nimi w stronę
łazienki, by zmyć z siebie pozostałości po nocy i tym koszmarze, który nawiedza
go co noc. Marzył o tym aby móc odprężyć się w wannie, ale nie chciał kazać matce
czekać na siebie, zwłaszcza, że kobieta osobiście pofatygowała się na górę aby
sprawdzić, czy już nie śpi.
Po szybkim prysznicu, stanął przed lustrem wpatrując się
w swoje odbicie. Widział samego siebie, a zarazem tak bardzo obcą osobę. Blond
włosy, szare, wręcz stalowe tęczówki, dwudniowy zarost, którego będzie się
musiał pozbyć, gdy tylko matka go zobaczy, twierdząc, że wygląda to
niechlujnie.
Westchnął i złapał za maszynkę do golenia.
Tak.
Draco Malfoy, wolał pozbyć się zarostu w banalnie prosty,
mugolski sposób, aniżeli katować swoją twarz zaklęciami, które bądź co bądź bardziej
szkodzą niż pomagają. Tak więc nałożył na twarz piankę, by po chwili wolnymi, i
precyzyjnymi ruchami pozbyć się nadmiaru owłosienia z twarzy.
To go w pewien sposób uspokajało.
Sprawiało, że wyrzucał z głowy, natrętne i niepotrzebne
myśli, całkowicie skupiając się na wykonywanej czynności. W górę, w dół, w bok,
na ukos.
-Sssss… - Spojrzał w odbicie i zauważył jak na jego
bladym policzku, pojawia się szkarłatna kropla, która z sekundy na sekundę
powiększała się, by za chwilę móc spłynąć po policzku, przez zarysowaną żuchwę,
po szyi i zakończyć wędrówkę we wgłębieniu, na linii kości obojczyków. Patrzył
na całą wędrówkę jaką pokonała szkarłatna kropla. Już kiedyś przyglądał się
takiej szkarłatnej kropli, która pokonywała podobną drogę, ale nie na jego
ciele. Wtedy zwiedzała ciało innej osoby, ale efekt był taki sam jak ten
dzisiejszy. Blady odcień skóry, a na nim szkarłatna stróżka krwi. Przejechał
opuszkiem palca po czerwonym śladzie. – Zupełnie jak cztery miesiące temu. – Wyszeptał
cicho odkładając maszynkę na umywalkę, nabrał wodę na dłonie, by obmyć twarz z
resztek piany i zmyć ten szkarłatny ‘ślaczek’.
-Draco! – Usłyszał, pogłośniony przez czary głos matki.
Złapał za czarny ręcznik i wytarł twarz, odrzucając na bok materiał nie
zwracając nawet uwagi na to, gdzie owy materiał wylądował. Bądź co bądź był w
końcu arystokratą i było mu wolno. Skrzywił się na te myśli, ale wiedział, że
nie będzie łatwo tak szybko wyrzuć zakorzenionych przez ojca wartości, które
nosił w głębi siebie.
Wyszedł z łazienki opasany w biodrach, czarnym ręcznikiem.
Podchodząc do łóżka zrzucił go z siebie. Wiedział, że może sobie na to pozwolić,
po ostatnim razie, gdy matka naszła go w takim samym momencie w jakim był teraz.
Przez dobry tydzień go unikała, czego zrozumieć nie potrafił! Przecież ta sama
kobieta zmieniała mu pieluchy gdy był jeszcze gagatkiem i tym samym był zdany
tylko ( bo wiedział, że matka nie pozwalała się wyręczać w kwestii
‘oporządzania’ jego, innym ) na nią. Więc czym krępowała się ta kobieta?
Westchnął na myśl, że nigdy nie zrozumie kobiet. Ale miał
to zrozumieć już wkrótce.
Ubrał się w codzienne ciuchy, po czym zszedł na parter
gdzie znajdowała się jadalnia. Zasiadł przy stole, gdzie czekała już na niego
matka.
-Gdzie Blaise i Pansy? – Zapytał matki, zdając sobie
sprawę, że to raczej kobieta powinna pytać go o położenie jego przyjaciół, a
nie na odwrót, ale wypędził te myśli szybko ze swojej głowy.
-Wybrali się na przejażdżkę. – Odpowiedziała, nakładając
na talerz dwa tosty. – Może dołączysz do nich? – Spojrzał na matkę z
podniesioną brwią. – Tylko pytam. – Powiedziała znając wzrok syna, i kręcąc głową,
zaczęła spożywać posiłek. – Po śniadaniu wybieram się na Pokątną. – Upiła sok,
z pucharku, obserwując uważnie reakcję syna na jej słowa, ale jak zwykle nie
dopatrzyła się żadnej, tak więc była zdana na jego odpowiedź. – Draco?
-Co? – Rozejrzał się po pomieszczeniu szukając wzrokiem
osobnika, który próbował nawiązać z nim kontakt. Speszył się, gdy zatrzymał się
na pełnym oburzenia spojrzeniu matki. – Przepraszam. Zamyśliłem się.
-Zauważyłam. – Odpowiedziała. – Dlatego powtórzę pytanie.
– Spojrzała na syna dając mu tym znać, że tym razem powinien uważnie jej
słuchać. – Wybieram się dziś na Pokątną, tuż po śniadaniu. Dołączysz?
-Z chęcią. – Nawet ucieszył się z tej propozycji,
ponieważ sam chciał się tam wybrać, ale już po chwili jego ‘entuzjazm’ zgasł. –
Dziś jedziemy do Hogwartu. – Powiedział na co jego matka tryumfalnie się
uśmiechnęła. – Co? – Zapytał.
-Nic. Zastanawiałam się kiedy to do ciebie dotrze. – Wytarła
usta serwetką i wstała. – Blaise i Pansy są już gotowi, tylko ty ciągle fruwasz
w obłokach niczym Trestale. – Wstała od stołu i wyszła z jadalni. Dopiero teraz
dotarło do niego, dlaczego matka pofatygowała się osobiście na piętro, aby go
obudzić. Spojrzał na zegar wiszący nad wejściem do jadalni i z ulgą stwierdził,
że do odjazdu Exspress-Hogwart ma, aż całe czterdzieści minut, co pozwalało mu
na krótką rundkę dookoła Malfoy Manor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz