-To jest popieprzone! – Usiadła na czerwonej, wysłużonej
już kanapie w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, a torbę rzuciła na dywan, u podnóży
kanapy. – Jeszcze dziś napisze do McGonagall…
-I co jej napiszesz? – Ginny usiadła na oparciu fotela,
który zajmował Harry, i który właśnie
objął ją w talii – No?
-Gówno! Szlag! – Kopnęła w stolik, przed sobą. – Kto
wpadł na ten poroniony pomysł?! Tylko jakiś palant!
-Hermiona, to tylko głupie zaliczenie. – Dziewczyna
spiorunowała ciemnowłosego spojrzeniem. – Nie może być tak źle.
-Jest gorzej. – Opadła na kanapę zrezygnowana. – Przecież
ja nie potrafię latać!! – Zakryła twarz dłońmi. Nie miała zielonego pojęcia jak
zaliczy egzamin z latania na miotle. Nie dość, że miotły ją przerażały, to do
tego miał pieprzony lęk wysokości! Owszem może i latała na smoku i raz, RAZ na
miotle w trakcie wojny, ale wtedy każdą jej komórkę w ciele wypełniała
adrenalina, chęć przeżycia, chęć wygranej, chęć pomocy przyjaciołom. A teraz?
Teraz była cholernie przerażona na samą myśl, że ma wsiąść na miotłę, i to
dobrowolnie!
Rozmasowała się po lewym przedramieniu, jakby blizna,
która na nim widniała paliła, żywym ogniem, tak jakby nie chciała dać o sobie
zapomnieć.
I ona nie zapominała.
Nie potrafiła.
To tak jakby owa blizna przypominała jej, że nie jest
godna dzierżenia różdżki, jakby nie była godna nawet wsiąść na miotłę, i na
niej polecieć.
-Hermiona…
-Położę się już. – Wstawała z kanapy i chwyciwszy swoją
torbę, szybkim krokiem skierowała się w stronę dormitorium dziewcząt. Nie
chciała by znów jej mówili, że ta blizna nic nie znaczy, że jest
pełnowartościową czarownicą.
Ona wiedziała swoje.
Wiedziała, a mimo to wciąż okłamywała, samą siebie.
Powinna była połamać swoją różdżkę i zniknąć z magicznego świata, zaraz po
wojnie.
Raz na zawsze.
Tak powinna była zrobić, ale okłamywała siebie, że jest
coś warta.
Nie była.
I nigdy nie będzie.
~~*~~
Rudowłosa odprowadziła przyjaciółkę wzrokiem, wzdychając
cicho. Martwiła się o ciemnowłosą, ale wiedziała też, że nie jest wstanie wiele
zrobić. Hermiona jeśli coś sobie wmówi, to ciężko jest ją odwieść od tego.
Ale teraz czuje, że to wszystko jest dużo cięższe niż
głupi projekt W.E.S.Z. Tu chodzi o jej życie, i w najgorszym przypadku, o
zdrowie psychiczne.
Po raz kolejny westchnęła i rozejrzała się po Pokoju
Wspólnym. Był już prawie pusty. I wcale się nie dziwiła ponieważ, było już
grubo po dwudziestej drugiej, a jutro od rana były zajęcia. Wzrok swój
zatrzymała na swoim bracie, który uśmiechał się głupio do siebie.
- I z czego rżysz baranie!? – Rzuciła w niego jakąś
książką, która leżała na stoliku obok fotela, który zajmowała ze swoim
chłopakiem. – Twoja przyjaciółka, najprawdopodobniej przechodzi swój najgorszy
okres w życiu, a Ty rechoczesz jak głupi! Merlinie ty jesteś głupi Ronald!! – Wstała
gwałtownie z kolan, Harryego, odrzucając rękę swojego chłopaka, i poszła w
ślady swojej przyjaciółki, która kilka minut wcześniej również zniknęła na
schodach.
Nim całkowicie znalazła się poza zasięgiem dwóch
chłopaków usłyszała głos swojego brata, który wypowiedział ‘o co jej chodzi?’.
Prychnęła głośno niczym rozwścieczona kotka i trzasnęła
drzwiami, co na pewno dało się usłyszeć na dole.
~~*~~
-Jak to w tym roku nie będziesz w drużynie?! – Zamknął
oczy i wziął głęboki wdech. Wiedział, że bez przesłuchania się nie obejdzie,
ale nie sądził, że Zabini, ten idiota rozedrze swoją japę, na cały Pokój
Wspólny Slytherinu, ściągając na nich wzrok wszystkich, dosłownie WSZYSTKICH,
którzy go zajmowali. – Smoku?
-Czego? – Warknął już naprawdę wściekły. Chciał o tym
powiedzieć najlepszemu kumplowi w tajemnicy, ale jak widać nici z jego, jakże
cudownych planów.
-Dlaczego? – Potarł dłońmi swoją twarz i doszedł do
wniosku, że pora się ogolić, bo zarost kuł go już w dłonie, a on tego uczucia
nie lubił. Owszem, ponoć dobrze mu z trzy dniowym zarostem, ale on jakoś nie
czuł się w tym pewnie.
Czuł się… Staro.
-Przyjąłem posadę Prefekta Naczelnego, i nie mogę być, i
Prefektem, i grać w drużynie. – Oparł się o kanapę, a głowę przechylił do tyłu.
– Zresztą, nie potrafiłbym w tym roku skupić się na grze. To już nie daje mi
takiej radości jak kiedyś. – W całym pokoju zrobiło się cicho, słychać było
tylko trzask ognia w kominku. Dla niektórych ta cisza była krepująca, dla
innych bez znaczenia, a jeszcze dla innych całkowicie zbawienia.
I tą ostatnią, była właśnie czarnowłosa Ślizgonka, która
z nie wielkim uśmiechem czytała otrzymany kilka minut temu list.
Wstała z okrągłego dywanu, który umiejscowiony był zaraz
przy kominku, i schowała zwinięty w rulon pergamin, do kieszeni swojej szaty.
Jakoś specjalnie nie ukrywała tego, ponieważ cała uwaga była skupiona na dwóch
Ślizgonach.
Mulacie i blondynie.
Pokręciła głową, widząc przepraszający wzrok
ciemnoskórego, ale jeszcze bardziej zauważała, wściekłość czającą się w szarych
tęczówkach.
-Okej! – Powiedziała głośno, nie musząc się zbytnio
starać o to, aby być usłyszaną. – Koniec przesłuchania na dziś! – Przejechała
wzrokiem po każdym. – Draco podjął decyzję, i wielkie gówno wam do tego! Won do
dormitoriów! Ale już!! – Każdy kto znał pannę Parkinson, nie sprzeciwiał się
jej. Niektórzy tylko coś szemrali pod nosem, ale ciemnowłosa udawała, że tego
nie słyszała. Trójka przyjaciół czekała, aż wszyscy się rozejdą, by mogli
posiedzieć jeszcze razem, w swoim towarzystwie.
-Dzięki Pan. – Ciemnowłosa wzruszyła tylko ramionami,
wiedząc, że Draco nie często dziękuje za pomoc, ale tym razem była mu ona
naprawdę potrzebna, żeby uwolnić się od tych wścibskich spojrzeń całego domu Salazara
Slytherina. – Zagramy w coś?
-Serio? Chcesz grać?
-Dlaczego nie? – Blondyn wstał i podszedł do kominka, i
pociągnął za gzyms w kształcie węża, a w ścianie pokazał się otwór, który robił
za barek - nielegalny barek ściśle mówiąc – i wyciągnął z niego pustą już
butelkę.
-Serio Smoku? Chcesz grać w typowo mugolską grę? – Ciemnoskóry
podniósł brew do góry, ale widząc, spojrzenie przyjaciela skapitulował. – Okej.
Niech będzie. Ale ja kręcę pierwszy.
-CO?! – Można było usłyszeć, najgłośniejszy ryk, na jaki
było stać dwójkę Ślizgonów, i naprawdę usłyszałby go każdy członek Domu Węża,
gdyby nie wcześniejsza zapobiegliwość panny Parkinson. – Mała Mi* powiedz, że
to jakiś kiepski żart! – Dziewczyna przewróciła oczami, ale w głębi siebie
poczuła kłujący ból. – Pansy?
-To. Nie. Jest. Żart. – Wysyczała, przez zaciśnięte zęby.
– I lepiej to zaakceptuj i zatrzymaj dla siebie, bo jak mi Salazar Slytherin
świadkiem, zrobię ci z jaj druty telegraficzne. Rozumiesz?
-Ta-ak. – Przełknął głośno ślinę, wierząc, że
przyjaciółka byłaby wstanie pozbawić go jego rodzinnych klejnotów, które on tak
bardzo sobie cenił.
-To dobrze. – Nachyliła się do niego, i poklepała otwartą
dłonią po policzku. – A teraz pora spać. – Wstała i jakby nigdy nic, ruszyła w
stronę damskiego dormitorium, by móc przespać chociaż parę godzin, przed
jutrzejszymi, a raczej już dzisiejszymi zajęciami.
-Ona nie blefowała, nie?
-Nie blefowała. – Odpowiedział blondyn. – Ale jeśli ją
skrzywdzi, to wtedy ja jemu zrobię z jaj druty telegraficzne. Czymkolwiek te
druty są.
-A ja z tobą.
~~*~~
Odwróciła się na drugi bok,
gdy promienie słoneczne, zagrały na jej zamkniętych powiekach. Wiedziała, że
powinna wstać, ale pól nocy nie mogła zasnąć, rozmyślając o wszystkim i o niczym.
Zasnęła dopiero nad ranem, więc nie wiele przespała.
Przewróciła się na drugi bok,
ale zamiast miękkiego łóżka, poczuła jak leci w dół i już po chwili leżała na
twardej podłodze, jęcząc z bólu, i rozmasowując obolały łokieć, którym huknęła
o podłogę.
-Ginny? Wszystko okej? – Rudowłosa,
wydała z siebie, długi i przeciągły jęk. – Żyjesz?
-Nie. – Usiadła i oparła głowę
o materac łóżka. – Jestem niewyspana, obolała, a do tego chyba dostanę okres. –
Powiedziała, gdy poczuła nieprzyjemne skurcze w podbrzuszu. – Mam to w dupie!
Idę spać! Później podejdę do pani Pomfrey i poproszę o zwolnienie.
-Zgłoszę McGonagall, że źle
się czujesz i, że odwiedzisz dziś Skrzydło Szpitale.
-Dzięki Pam. – Czarnowłosa
posłała jej tylko uśmiech, i wyszła ze wspólnego Dormitorium, które dzieliły w
tym roku tylko we dwie.
Biedna Lavender już nie wróci.
Ginny potrząsnęła głową, chcąc
odegnać złe i smutne wspomnienia. Lavender nie chciałaby, aby się smuciła.
Zawsze była taka wesoła.
Zawsze pomocna.
Może gdy była na piątym roku,
a Lav na szóstym, razem z Hermioną, Ronem i Harrym, zgrywała wredną sukę, ale
tak naprawdę, była naprawdę miła. Po prostu ulokowała swoje uczucia w
nieodpowiedniej osobie, jaką był jej brat.
Tylko tyle.
A potem nadeszła wojna…
Nakryła się kołdrą po same
uszy i zamknęła oczy. Nie chciała o tym myśleć. Nie chciała tego pamiętać.
Chciałaby zapomnieć. Naprawdę zapomnieć.
~~*~~
Obudził ją bolesny skurcz w
podbrzuszu, i nim otworzyła oczy, wiedziała już czym ten ból jest spowodowany.
Nie była z tego powodu szczęśliwa, ale wiedziała też, że jej nagłe napady
złości odpuszczą na kolejny miesiąc.
Odrzuciła kołdrę na bok i
usiadła na skraju łóżka. Siedziała tak przez kilkanaście sekund, dopóki
kolejny, bolesny skurcz, nie dał o sobie znać. Sapnęła i ruszyła w stronę
łazienki, modląc się, aby ciepły prysznic, odegnał choć na krótką chwilę, ten
nieprzyjemny ból i postawił ją jako tako na nogi.
Prysznic nie wiele pomógł, ale
chociaż zmyła z siebie pozostałości po nocy i odświeżyła się. Teraz zmierzała
chłodnymi korytarzami Hogwartu, w stronę Wielkiej Sali, by móc napić się
chociaż gorzkiej herbaty, która powinna już pomóc, na jej kobiece dolegliwości.
Przekroczyła próg Wielkiej
Sali i zatrzymała się, nie wierząc w to co widzi. Jej oczom ukazały się cztery
rzędy praktycznie, że pustych ławek. Przetarła oczy, mając nadzieję, że po
prostu ma jakieś dziwne przewidzenia.
Ale nie!
Ławki były naprawdę praktycznie,
że puste. Wielka Sala gościła obecnie dwoje uczniów, nie wliczając w to jej
samej. I może przeżyłaby jakoś szok związany z pustym pomieszczeniem, i to w poniedziałkowy
dzień zajęć, ale ciężko jej było uwierzyć w to, że przy stole Gryfindoru siedzi
nikt inny jak sam Ronald Weasley, który w obecnej chwili wpatrywał się w tosta,
jakby był jakimś dziwnym i niezbadanym, jeszcze okazem. Drugim zaś osobnikiem,
był jakiś Ślizgon, którego Hermiona w ogóle nie kojarzyła.
Pokiwała głową i podeszła do
stołu jej domu, zasiadając po prawej stronie Rona, który spojrzał na nią i nie
wiele myśląc, nalał do kubka gorzkiej herbaty, podsuwając go Hermionie pod sam
nos, i posyłając jej delikatny uśmiech.
W tej samej chwili panna
Granger pomyślała, że może ich przyjacielskie relacje nie zostały jeszcze
pochowane? Że może po prostu potrzeba im czasu, żeby wszystko wróciło do jako
takiej formy? Miała naprawdę ogromną nadzieję na to.
-Widziałaś dziś Ginny? – Hermiona
spojrzała na ciemnowłosego, kręcąc głową w zaprzeczeniu, ale zmarszczyła brwi w
zastanowieniu. No bo gdzie podziała się rudowłosa? Zazwyczaj była jedną z
pierwszych na śniadaniu, wyznając zasadę, że człowiek bez śniadania to nie
człowiek, i że tak nie można. Więc gdzie się podziała zagorzała fanka śniadań?
-Ginny, nie najlepiej się dziś
czuje. – Do stołu usiadła czarnowłosa dziewczyna, wyrywając z dłoni Seamusa,
świeżo przygotowaną kanapkę, na co ten westchnął, i zaczął przygotowywać sobie
kolejną. – Powiedziała, że jak poczuje się trochę lepiej, to uda się do pani
Pomfrey. - Harry pokiwał głową na znak zrozumienia i przyjęcia informacji, ale
nie sprawiło to, że przestał się zamartwiać. Ginny rzadko kiedy źle się czuła,
więc naturalnym było, że martwił się o swoją dziewczynę prawda?
-Harry? – Poczuł mocne klepnięcie w plecy, które
sprowadziło go na ziemię. – Zaraz zaczną się zajęcia. Chodźmy. – Po raz kolejny
tego dnia pokiwał głową i zaczął wstawać od stołu, by udać się, na pierwsze w
tym roku zajęcia w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa jakimi miała być
Transmutacja Zaawansowana, którą poprowadzić miała poczciwa profesor
McGonagall.
Pisz pisz:) czekam na ciąg dalszy bo widać że może być to jedno z ciekawszych dramione :) weny życzę z całego serducha. Kina ;)
OdpowiedzUsuń