sobota, 4 sierpnia 2018

- Rozdział VI -

-Harry? Wszystko okej? - Patrzyła z troską na swojego chłopaka, który od kilkunastu minut rozmasowywał skronie. Martwiła się o niego i zauważyła, że Harry nie pierwszy raz tak robił. Już kilka razy go na tym przyłapała, ale dotąd nic nie mówiła – Harry? - Położyła mu dłoń na ramieniu, chcąc w ten sposób skupić na sobie jego uwagę. Chłopak na nią spojrzał, ale Ginny widziała, że nie wiele do niego dociera z zewnątrz, co przeraziło ją jeszcze bardziej. – Harry wstań, idziemy do Skrzydła Szpitalnego. – Musiał bardzo cierpieć, skoro bez żadnego protestu dźwignął się z kanapy i wyciągnął rękę do niej, aby pomogła mu iść. Sam nie dałby rady i Ginny bardzo dobrze to widziała. Przeraziło ją to jak bardzo musiało go boleć. Harry był z tych, który nigdy się nie żali i nie skarży, dlatego tak bardzo była przerażona jego biernością.
Podeszła do niego i pozwoliła mu oprzeć się na niej, i krok za krokiem ruszyli w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Czuła jak Harry cały swój ciężar oparł na niej, i zastanawiała się jak poradzi sobie ze sprowadzeniem go z siódmego piętra na czwarte, gdzie znajdowało się Skrzydło Szpitalne, bez żadnego szwanku dla żadnego z nich.
Na pierwszej kondygnacji schodów czuła, że nie ma już siły, a Harry co raz to bardziej jej ciążył, i naprawdę miała ochotę się rozpłakać, gdy po raz kolejny usłyszała zduszony jęk bólu swojego chłopaka.
-Wytrzymaj Harry. Jeszcze tylko trochę. – Nie wiedziała czy próbuje przekonać samą siebie, czy jego. Jednego była pewna, że w takim tempie to zabije siebie, Harryego, albo ich oboje naraz. Naprawdę opadała już z sił a dopiero co zeszli, z pierwszej kondygnacji schodów i zaczęli schodzić z drugiej, która miała ich doprowadzić do piętra szóstego. Ginny wiedziała, że muszą zejść co najmniej do pietra piątego na, którym znajduje się biblioteka i wtedy dopiero będzie mogła znaleźć kogoś, kto pomoże jej zaprowadzić Harryego do Skrzydła Szpitalnego. Z reguły była silną osobą, ale w tej chwili czuła się taka słaba, taka mała i bezbronna.
-Na stanik Morgany! Co się dzieje?! - Usłyszała za sobą głos i odwróciła głową, na tyle na ile pozwalał, wiszący na jej ramieniu Harry. Nie wiedziała komu dziękować, gdy jej oczom ukazał się czarnoskóry Ślizgon, ale była wdzięczna wszystkim bóstwom jakie znała. I nim zdążyła się odezwać, Blaise już był przy nich i wziął ciężar Harryego na siebie, co Ginny skwitowała jękiem ulgi.
-Musimy go zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego. Nie wiem co mu jest. Ostatnio wspominał o bólach głowy. – Mulat kiwał głową, że rozumie jednocześnie ‘prowadząc’ wybrańca na tyle prosto i szybko, żeby się nie wywrócić i nie uszkodzić żadnego z nich.
-Ja go zaprowadzę, a ty leć po McGonagall. – Ginny spojrzała na niego zastanawiając się co powinna zrobić, ale słysząc kolejny jęk bólu swojego chłopaka, biegiem ruszyła w stronę gabinetu nauczycielki Transmutacji.

~~*~~

Opierał się o kanapę, w ramionach trzymając czarnowłosą dziewczynę, a raczej już młodą kobietę, która ufnie wtulała się w jego tors. Zastanawiał się jak tak wspaniała kobieta wybrała właśnie jego? Dlaczego?
Co w nim zobaczyła?
Mógł zapytać, ale bał się. Bał się, że mógłby usłyszeć to czego tak bardzo się obawia.
Pokręcił głową chcąc odpędzić, natrętne myśli jak najdalej od siebie. Kocha Pansy i wie, że ona również darzy go uczuciem.
Pocałował ją w czubek głowy, przyciągając jednocześnie jeszcze bardziej do siebie.
-Co się dzieje Ronald? - Kiedyś uważałby, że wypowiedzenie jego pełnego imienia zwiastuje tylko kłopoty i to nie byle jakie kłopoty, ale w jej ustach jego imię brzmiało wręcz egzotycznie. Zaśmiał się i wtulił twarz w jej włosy. – Ronald? - Odwróciła się do niego, i spojrzała wprost w jego niebieskie oczy, które tak ją urzekły. – Co się dzieje? - Złapała jego twarz w dłonie. – Przecież wiesz, że możemy porozmawiać o wszystkim, a ciebie ewidentnie coś dręczy.
-Wiem Pansy, wiem. – Znów zgarnął ją w swoje ramiona. Wiedział już, że ta rozmowa jest nieunikniona, ale mógł ją jeszcze oddalić o te kilka chwil.
-Dobra Ronald. Co się dzieje? - Teraz już naprawdę przeraziła się, zachowaniem swojego chłopaka i chciała wiedzieć co się dzieje. Miała do tego pełne prawo, do jasnej cholery! Widziała jak brał wdech i już wiedziała, że jest to coś, co musiało męczyć go już dłuższy czas. Coś na co odwagi mu brak, ale ona musiała wiedzieć co to jest, by mieć możliwość i wiedzę jak z tym walczyć. – Ron? - Splotła ich palce ze sobą, by w ten sposób dodać mu odwagi.
-Dlaczego ze mną jesteś? Dlaczego mnie kochasz Pansy? - Tak jak przytulała się do niego, tak wyprostowała się jak struna, i intensywnie wpatrywała się w jego twarz. Chciała spojrzeć w jego oczy, ale on unikał jej wzroku.
Bał się.
Widziała, że się bał. Ona też. Bała się, że powie coś, co sprawi, że to ich poróżni.
-Dobre pytanie. A ty? Dlaczego TY kochasz mnie Ron? TY wojenny bohater, który od zawsze stał po tej właściwej stronie, MNIE, może nie byłą Śmierciożerczynię, ale tą, która stała po tej drugiej stronie barykady? Dlaczego Ron? Dlaczego ja? Umiesz odpowiedzieć?
-Ja... - Co miał powiedzieć? Co chciał powiedzieć? Wiedział lecz nie potrafił ubrać tego w słowa. Czuł się przy niej sobą. Czuł, że nie musi ukrywać siebie. Nie żeby przed Hermioną i Harrym udawał, ale czuł, że Pansy jest tą spoza ich kręgu przy, której mógł być sobą. Za co ją kochał? Za to jaka jest. Po prostu – Za to, że jesteś, za to, że mnie rozumiesz i akceptujesz, że wspierasz, że wierzysz we mnie. Za to jaka jesteś, za to, że to mnie pokazałaś prawdziwą siebie. Kocham Cię Pansy Parkinson, po prostu cię kocham. Hej nie płacz! – Złapał jej twarz w swoje dłonie, starając się otrzeć kciukami łzy z policzków, które płynęły. Tak bardzo chciał ją uszczęśliwić. – No już, bo ci makijaż spłynie i będziesz się wściekać. – Zaśmiała się przez płacz.
-Wiesz... - Zagryzła wargę. – W sumie, to chyba od zawsze coś do ciebie czułam. Każdy widział w tobie tego biedaka Weasleya, ale czy pieniądze to wszystko? Nie. Ale musiałam udawać, grać. Bo przecież Czysta Krew to priorytet. A gówno prawda! A potem Draco zaczął nazywać was, ciebie zdrajcą krwi, a ja głupia za nim poszłam. Tak byłam zauroczona Draconem, ale tylko zauroczona nic więcej. Chyba kążdy ze Slitherinu nim był. Nazwisko Malfoy wzbudzało szacunek, a ten kto mógł być najbliżej niego i ten miał szacunek. Uwierz mi Ronaldzie, że szacunek w Domu Węża był na wagę złota wręcz. Ja, Blaise, Crabe, Goyle, Nott i siostry Greengrass byliśmy najbliżej. W sumie ja, Blaise i Nott byliśmy tak blisko, że bliżej już się chyba nie dało. Wtedy myślałam, że to zaszczyt i latałam za Draco jak głupia, żyjąc nadzieją, że to ja w przyszłości będę panią Malfoy i szczyciłam się tym, że Draco swego czasu uznawał mnie za swoją 'dziewczynę'. – Zrobiła palcami cudzysłów przy tym słowie. – Ale nie miałam nią być. Nie ja. Nie ważne. Mimo, że latałam za Draco to zawsze cię obserwowałam. Ale co z tego? Przecież byłeś zdrajcą krwi i to skreślało cię na starcie, na potencjalnego męża, mimo tego, że jesteś Czystej Krwi. Staliście za Potterem, przyjaźniłeś się ze 'szlamą' – bez urazy dla Hermiony – i to był gwóźdź do trumny. W końcu i ja zaczęłam patrzeć na ciebie jak na najgorszego, bo tak trzeba było, choć gdzieś tam głęboko czułam, że tak nie wolno, że nie muszę tak. I gdy zaczęliśmy z Draco jako tako godzić się z tym, że jesteśmy razem i planować jako taką przyszłość, okazało się, że na nic nasze plany bo Draco jest zaręczony z Astorią Greengrass a ja z Theodorem Nottem. To był dla nas jak kubeł zimnej wody. Ja nienawidziłam Notta całą sobą, lecz jednak miałam zostać jego żoną, a Draco ciężko było przyjąć do wiadomości, że jest zaręczony z o trzy lata młodszą dziewczyną, którą po prawdzie mało kojarzył. Bardziej znał się z Daphne aniżeli z jej młodszą siostrą Astorią, ale nie mógł nic na to poradzić. Muszę przyznać, że były momenty, gdy rozważałam o śmierci wiesz? Ale wtedy myślałam o tobie, o tym jak odważny jesteś, jak wiele poświęcasz dla przyjaźni, miłości i rodziny. Tak myślałam, byłam wręcz pewna, że ty i Granger jesteście razem, ale teraz wiem, że to co brałam za twoją miłość do niej to było dokładnie to co ja czułam do Draco. Dzięki ci Merlinie, że Nott zginął na wojnie.
-A gdyby nie zginął? - Spojrzała na niego i poczuła tak ogromną wściekłość.
-Wtedy musiałabym go poślubić. Przysięgi czystokrwistych były... Są bezlitosne.
-A co jeśli osoba, którą miałaś poślubić żyje?
-To musisz ją poślubić tak czy owak. Chyba, że wolisz śmierć w męczarniach. – Pansy spojrzała na Rona nie wiedząc o co mu chodzi z tą całą przepytanką. Przecież Nott nie żyje. Na własne oczy widziała jak umiera więc o co... I poczuła jak zimny pot nagle zalewa jej całe ciało. Już wiedziała o co mu chodzi.
-Draco...
-Hermiona...

~~*~~

Zamrugał, ale gdy tylko światło dotarło do jego oczu, to zacisnął powieki mocniej, nie chcąc ich otwierać ponownie. To było równie bolesne i nieprzyjemne z wizjami Voldemorta, a do tego nie chciał wracać. Chciał zasnąć i nie musieć niczego słyszeć, ani wracać myślami do najgorszych momentów swojego życia, ale jak na złość doskonale słyszał dźwięk obijania się szkła o szkło, co zaczynało go naprawdę irytować.
Jęknął w proteście mając nadzieję, że to uciszy te przeklęty hałasy, ale tak się nie stało.
-Harry? - Zmarszczył brwi. Znał ten głos. Kochający, kojący, dom. Ginny. Ginny? Ale, że tu? - Harry? - Próbowałam unieść powieki. Powoli, aby znów nie narazić się na ten nieprzyjemny ból sprzed chwili. Zamrugał pomału kilka razy, i zauważył postać Ginny. – Pani Pomfrey! - Chciał zaprotestować, że nie trzeba, że tylko nie to, ale było już za późno.
Otworzył oczy już na dobre, zaczynając obserwować otoczenie. Odwrócił głowę w drugą stronę i zmarszczył brwi, gdy jego wzrok napotkał, stojącego pod ścianą mulata.
-Zabini?
-Potter. – Kiwnął mu głową. – Napędziłeś nam niezłego stracha. – Odepchnął się od ściany i podszedł do łóżka, na którym leżał Harry. Zatrzymał się w nogach, przypatrując się wybrańcowi.
-Co? - Czarnoskóry wzruszył ramionami, ale nie przestał mu się przyglądać, co już zaczynało go pomału irytować.
-Ty mi powiedz, Potter. – Po tych słowach odwrócił się i wyszedł, zostawiając chłopaka samego, ale nie na długo, ponieważ chwilę później przy łóżku znalazła się jego dziewczyna i pani Pomfrey, która zaczęła go faszerować różnymi, paskudnymi eliksirami. A potem Ginny go zagadała i zapomniał o dziwnym zachowaniu pewnego Ślizgona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz