-Harry? Wszystko okej? - Patrzyła z troską na swojego
chłopaka, który od kilkunastu minut rozmasowywał skronie. Martwiła się o niego
i zauważyła, że Harry nie pierwszy raz tak robił. Już kilka razy go na tym
przyłapała, ale dotąd nic nie mówiła – Harry? - Położyła mu dłoń na ramieniu,
chcąc w ten sposób skupić na sobie jego uwagę. Chłopak na nią spojrzał, ale
Ginny widziała, że nie wiele do niego dociera z zewnątrz, co przeraziło ją jeszcze
bardziej. – Harry wstań, idziemy do Skrzydła Szpitalnego. – Musiał bardzo
cierpieć, skoro bez żadnego protestu dźwignął się z kanapy i wyciągnął rękę do
niej, aby pomogła mu iść. Sam nie dałby rady i Ginny bardzo dobrze to widziała.
Przeraziło ją to jak bardzo musiało go boleć. Harry był z tych, który nigdy się
nie żali i nie skarży, dlatego tak bardzo była przerażona jego biernością.
Podeszła do niego i pozwoliła mu oprzeć się na niej, i krok
za krokiem ruszyli w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Czuła jak Harry cały
swój ciężar oparł na niej, i zastanawiała się jak poradzi sobie ze
sprowadzeniem go z siódmego piętra na czwarte, gdzie znajdowało się Skrzydło
Szpitalne, bez żadnego szwanku dla żadnego z nich.
Na pierwszej kondygnacji schodów czuła, że nie ma już siły, a
Harry co raz to bardziej jej ciążył, i naprawdę miała ochotę się rozpłakać, gdy
po raz kolejny usłyszała zduszony jęk bólu swojego chłopaka.
-Wytrzymaj Harry. Jeszcze tylko trochę. – Nie wiedziała czy
próbuje przekonać samą siebie, czy jego. Jednego była pewna, że w takim tempie
to zabije siebie, Harryego, albo ich oboje naraz. Naprawdę opadała już z sił a
dopiero co zeszli, z pierwszej kondygnacji schodów i zaczęli schodzić z
drugiej, która miała ich doprowadzić do piętra szóstego. Ginny wiedziała, że
muszą zejść co najmniej do pietra piątego na, którym znajduje się biblioteka i
wtedy dopiero będzie mogła znaleźć kogoś, kto pomoże jej zaprowadzić Harryego
do Skrzydła Szpitalnego. Z reguły była silną osobą, ale w tej chwili czuła się
taka słaba, taka mała i bezbronna.
-Na stanik Morgany! Co się dzieje?! - Usłyszała za sobą głos
i odwróciła głową, na tyle na ile pozwalał, wiszący na jej ramieniu Harry. Nie
wiedziała komu dziękować, gdy jej oczom ukazał się czarnoskóry Ślizgon, ale
była wdzięczna wszystkim bóstwom jakie znała. I nim zdążyła się odezwać, Blaise
już był przy nich i wziął ciężar Harryego na siebie, co Ginny skwitowała jękiem
ulgi.
-Musimy go zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego. Nie wiem co
mu jest. Ostatnio wspominał o bólach głowy. – Mulat kiwał głową, że rozumie
jednocześnie ‘prowadząc’ wybrańca na tyle prosto i szybko, żeby się nie
wywrócić i nie uszkodzić żadnego z nich.
-Ja go zaprowadzę, a ty leć po McGonagall. – Ginny spojrzała
na niego zastanawiając się co powinna zrobić, ale słysząc kolejny jęk bólu
swojego chłopaka, biegiem ruszyła w stronę gabinetu nauczycielki Transmutacji.
~~*~~
Opierał się o kanapę, w ramionach trzymając czarnowłosą
dziewczynę, a raczej już młodą kobietę, która ufnie wtulała się w jego tors.
Zastanawiał się jak tak wspaniała kobieta wybrała właśnie jego? Dlaczego?
Co w nim zobaczyła?
Mógł zapytać, ale bał się. Bał się, że mógłby usłyszeć to
czego tak bardzo się obawia.
Pokręcił głową chcąc odpędzić, natrętne myśli jak najdalej od
siebie. Kocha Pansy i wie, że ona również darzy go uczuciem.
Pocałował ją w czubek głowy, przyciągając jednocześnie
jeszcze bardziej do siebie.
-Co się dzieje Ronald? - Kiedyś uważałby, że wypowiedzenie
jego pełnego imienia zwiastuje tylko kłopoty i to nie byle jakie kłopoty, ale w
jej ustach jego imię brzmiało wręcz egzotycznie. Zaśmiał się i wtulił twarz w
jej włosy. – Ronald? - Odwróciła się do niego, i spojrzała wprost w jego
niebieskie oczy, które tak ją urzekły. – Co się dzieje? - Złapała jego twarz w
dłonie. – Przecież wiesz, że możemy porozmawiać o wszystkim, a ciebie
ewidentnie coś dręczy.
-Wiem Pansy, wiem. – Znów zgarnął ją w swoje ramiona.
Wiedział już, że ta rozmowa jest nieunikniona, ale mógł ją jeszcze oddalić o te
kilka chwil.
-Dobra Ronald. Co się dzieje? - Teraz już naprawdę przeraziła
się, zachowaniem swojego chłopaka i chciała wiedzieć co się dzieje. Miała do
tego pełne prawo, do jasnej cholery! Widziała jak brał wdech i już wiedziała,
że jest to coś, co musiało męczyć go już dłuższy czas. Coś na co odwagi mu
brak, ale ona musiała wiedzieć co to jest, by mieć możliwość i wiedzę jak z tym
walczyć. – Ron? - Splotła ich palce ze sobą, by w ten sposób dodać mu odwagi.
-Dlaczego ze mną jesteś? Dlaczego mnie kochasz Pansy? - Tak
jak przytulała się do niego, tak wyprostowała się jak struna, i intensywnie
wpatrywała się w jego twarz. Chciała spojrzeć w jego oczy, ale on unikał jej
wzroku.
Bał się.
Widziała, że się bał. Ona też. Bała się, że powie coś, co
sprawi, że to ich poróżni.
-Dobre pytanie. A ty? Dlaczego TY kochasz mnie Ron? TY
wojenny bohater, który od zawsze stał po tej właściwej stronie, MNIE, może nie
byłą Śmierciożerczynię, ale tą, która stała po tej drugiej stronie barykady?
Dlaczego Ron? Dlaczego ja? Umiesz odpowiedzieć?
-Ja... - Co miał powiedzieć? Co chciał powiedzieć? Wiedział
lecz nie potrafił ubrać tego w słowa. Czuł się przy niej sobą. Czuł, że nie
musi ukrywać siebie. Nie żeby przed Hermioną i Harrym udawał, ale czuł, że
Pansy jest tą spoza ich kręgu przy, której mógł być sobą. Za co ją kochał? Za
to jaka jest. Po prostu – Za to, że jesteś, za to, że mnie rozumiesz i
akceptujesz, że wspierasz, że wierzysz we mnie. Za to jaka jesteś, za to, że to
mnie pokazałaś prawdziwą siebie. Kocham Cię Pansy Parkinson, po prostu cię
kocham. Hej nie płacz! – Złapał jej twarz w swoje dłonie, starając się otrzeć
kciukami łzy z policzków, które płynęły. Tak bardzo chciał ją uszczęśliwić. –
No już, bo ci makijaż spłynie i będziesz się wściekać. – Zaśmiała się przez
płacz.
-Wiesz... - Zagryzła wargę. – W sumie, to chyba od zawsze coś
do ciebie czułam. Każdy widział w tobie tego biedaka Weasleya, ale czy
pieniądze to wszystko? Nie. Ale musiałam udawać, grać. Bo przecież Czysta Krew
to priorytet. A gówno prawda! A potem Draco zaczął nazywać was, ciebie zdrajcą
krwi, a ja głupia za nim poszłam. Tak byłam zauroczona Draconem, ale tylko
zauroczona nic więcej. Chyba kążdy ze Slitherinu nim był. Nazwisko Malfoy
wzbudzało szacunek, a ten kto mógł być najbliżej niego i ten miał szacunek.
Uwierz mi Ronaldzie, że szacunek w Domu Węża był na wagę złota wręcz. Ja,
Blaise, Crabe, Goyle, Nott i siostry Greengrass byliśmy najbliżej. W sumie ja,
Blaise i Nott byliśmy tak blisko, że bliżej już się chyba nie dało. Wtedy
myślałam, że to zaszczyt i latałam za Draco jak głupia, żyjąc nadzieją, że to
ja w przyszłości będę panią Malfoy i szczyciłam się tym, że Draco swego czasu
uznawał mnie za swoją 'dziewczynę'. – Zrobiła palcami cudzysłów przy tym
słowie. – Ale nie miałam nią być. Nie ja. Nie ważne. Mimo, że latałam za Draco
to zawsze cię obserwowałam. Ale co z tego? Przecież byłeś zdrajcą krwi i to
skreślało cię na starcie, na potencjalnego męża, mimo tego, że jesteś Czystej
Krwi. Staliście za Potterem, przyjaźniłeś się ze 'szlamą' – bez urazy dla
Hermiony – i to był gwóźdź do trumny. W końcu i ja zaczęłam patrzeć na ciebie
jak na najgorszego, bo tak trzeba było, choć gdzieś tam głęboko czułam, że tak
nie wolno, że nie muszę tak. I gdy zaczęliśmy z Draco jako tako godzić się z
tym, że jesteśmy razem i planować jako taką przyszłość, okazało się, że na nic
nasze plany bo Draco jest zaręczony z Astorią Greengrass a ja z Theodorem
Nottem. To był dla nas jak kubeł zimnej wody. Ja nienawidziłam Notta całą sobą,
lecz jednak miałam zostać jego żoną, a Draco ciężko było przyjąć do wiadomości,
że jest zaręczony z o trzy lata młodszą dziewczyną, którą po prawdzie mało
kojarzył. Bardziej znał się z Daphne aniżeli z jej młodszą siostrą Astorią, ale
nie mógł nic na to poradzić. Muszę przyznać, że były momenty, gdy rozważałam o
śmierci wiesz? Ale wtedy myślałam o tobie, o tym jak odważny jesteś, jak wiele
poświęcasz dla przyjaźni, miłości i rodziny. Tak myślałam, byłam wręcz pewna,
że ty i Granger jesteście razem, ale teraz wiem, że to co brałam za twoją
miłość do niej to było dokładnie to co ja czułam do Draco. Dzięki ci Merlinie,
że Nott zginął na wojnie.
-A gdyby nie zginął? - Spojrzała na niego i poczuła tak
ogromną wściekłość.
-Wtedy musiałabym go poślubić. Przysięgi czystokrwistych
były... Są bezlitosne.
-A co jeśli osoba, którą miałaś poślubić żyje?
-To musisz ją poślubić tak czy owak. Chyba, że wolisz śmierć
w męczarniach. – Pansy spojrzała na Rona nie wiedząc o co mu chodzi z tą całą
przepytanką. Przecież Nott nie żyje. Na własne oczy widziała jak umiera więc o
co... I poczuła jak zimny pot nagle zalewa jej całe ciało. Już wiedziała o co
mu chodzi.
-Draco...
-Hermiona...
~~*~~
Zamrugał, ale gdy tylko światło dotarło do jego oczu, to
zacisnął powieki mocniej, nie chcąc ich otwierać ponownie. To było równie
bolesne i nieprzyjemne z wizjami Voldemorta, a do tego nie chciał wracać.
Chciał zasnąć i nie musieć niczego słyszeć, ani wracać myślami do najgorszych
momentów swojego życia, ale jak na złość doskonale słyszał dźwięk obijania się
szkła o szkło, co zaczynało go naprawdę irytować.
Jęknął w proteście mając nadzieję, że to uciszy te przeklęty
hałasy, ale tak się nie stało.
-Harry? - Zmarszczył brwi. Znał ten głos. Kochający, kojący,
dom. Ginny. Ginny? Ale, że tu? - Harry? - Próbowałam unieść powieki. Powoli,
aby znów nie narazić się na ten nieprzyjemny ból sprzed chwili. Zamrugał pomału
kilka razy, i zauważył postać Ginny. – Pani Pomfrey! - Chciał zaprotestować, że
nie trzeba, że tylko nie to, ale było już za późno.
Otworzył oczy już na dobre, zaczynając obserwować otoczenie.
Odwrócił głowę w drugą stronę i zmarszczył brwi, gdy jego wzrok napotkał,
stojącego pod ścianą mulata.
-Zabini?
-Potter. – Kiwnął mu głową. – Napędziłeś nam niezłego
stracha. – Odepchnął się od ściany i podszedł do łóżka, na którym leżał Harry.
Zatrzymał się w nogach, przypatrując się wybrańcowi.
-Co? - Czarnoskóry wzruszył ramionami, ale nie przestał mu
się przyglądać, co już zaczynało go pomału irytować.
-Ty mi powiedz, Potter. –
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł, zostawiając chłopaka samego, ale nie na
długo, ponieważ chwilę później przy łóżku znalazła się jego dziewczyna i pani
Pomfrey, która zaczęła go faszerować różnymi, paskudnymi eliksirami. A potem
Ginny go zagadała i zapomniał o dziwnym zachowaniu pewnego Ślizgona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz