Witam! Po długiej przerwie, ale jednak witam! Kto ze mną jest bardzo się ciesze i dziękuję, że wytrzymuje z takimi odstępami czasu :) To naprawdę miłe. Ale do sedna sprawy :) Przybywam z nową miniaturką, która miała być całością, ale w trakcie tworzenia rozpędziłam się i powstaną dwie części :) Jestem już w trakcie pisania drugiej części, więc mam ogromną nadzieję, że skończę ją w miarę szybko :)
Mam nadzieję, że będziecie czekać z niecierpliwością ;)
Pozdrawiam wszystkich!!!
***
Zacisnęła zęby czując tak cholernie palący ból, ale ten
ból fizyczny nie równał się temu psychicznemu. I właśnie tym bólem fizycznym
tłumaczyła sobie swoje postępowanie. Wmawiała swojemu pokiereszowanemu umysłowi
i sercu, że robi słusznie, że postępuje tak jak postąpiono z nią. Zdeptano,
poniżono, zbrukano, zeszmacono. Potraktowano jak zabawkę do własnych potrzeb.
Tak się w tej chwili czuła. Jak nic nie warta szmata. I miała zamiar pokazać
jak zimną i wyrafinowaną suką potrafi być Hermiona Granger.
-Gotowe – syczący głos wyrwał ją z jej zamyślenia –
Witamy w naszym gronie Hermiono – nie odpowiedziała, nie widziała w tym sensu.
Zwróciła głowę w lewą stronę przyglądając się swojemu lewemu przedramieniu.
Kiedyś tak bardzo gardzony przez nią znak, teraz widniał na jej bladym,
aczkolwiek teraz zaczerwienionym przedramieniu. W pierwszej chwili chciała
zacząć krzyczeć i płakać jednocześnie chcąc zdrapać ów znak, ale po kilku
sekundach dotarło do niej dlaczego tu jest i dlaczego poddała się tejże
inicjacji. Powód był prosty. Chciała zemsty. Łaknęła jej jak jeszcze nigdy
niczego. Pragnęła nieść cierpienie tym, którzy to cierpienie zesłali na nią
samą. A Hermiona Granger zawsze osiągała cel w tym do czego dążyła. Tym razem
nie miało być inaczej.
-Wciąż nie rozumiem – usiadł obok niej, gdy mieli chwilę
przerwy od długotrwałych i meczących treningów – Dlaczego ktoś taki jak Ty…
-Nie masz rozumieć Malfoy – syknęła w jego stronę – Masz
mnie nauczyć być najlepszą – wstała otrzepując swoje czarne spodnie i ruszyła
na drugi koniec Sali – Rusz się – krzyknęła i przygotowała się do dalszego
treningu. Ale Draco Malfoy nie byłby sobą, gdyby nie zaprzysiągł sam sobie, że
dowie się, co pchnęło samą Hermionę Granger do tego by dobrowolnie wstąpić w
szeregi Czarnego Pana. On musiał wiedzieć. Na pewno nie była to żadna pułapka.
Pozwoliła sprawdzić się na wszystkie sposoby Czarnemu Panu, i tylko Czarny Pan
znał powód tak wielkiej determinacji tej Gryfonki, a może już byłej Gryfonki?
Co takiego się stało, że posunęła się do takich kroków? Dla Zakonu Feniksa była
zaginioną, dla Śmierciożerców była cholernie dobrym nabytkiem, i to z własnej
woli. Doskonale pamięta dzień, w którym ta brązowowłosa dziewczyna a raczej już
kobieta pojawiła się na progu Malfoy Manor.
Siedział na
schodach w holu znudzony codzienną rutyną. Miał dość tego, że ciągle jest tak
samo. Wszyscy byli wręcz pewni, że Śmierciożercy ciągle tylko gwałcą,
torturują, zabijają. Ale tak po prawdzie oni więcej czasu spędzali na
strategiach niż na akcjach. Owszem zdarzały się duże przedsięwzięcia, ale to
było rzadkością. Czasami musieli gdzieś zrobić zamieszania, aby ludzie nie zapomnieli
się bać. Czuł zawsze tą adrenalinę, gdy mógł wyruszyć na akcję z ojcem i
resztą. Uwielbiał to czuć. To jak wszyscy się go bali, jak…
Zmarszczył brwi i
odrzucił myśli pełne samouwielbienia na bok, ponieważ przy drzwiach jego domu
było ogromne poruszenie. Wstał gwałtownie ze schodka, na którym siedział i
zbiegł na dół. Musiał się dowiedzieć co się tam działo.
-Z drogi – warknął
i każdy posłusznie mu się usuwał. Każdy wiedział, że lepiej nie podskakiwać
żadnemu z Malfoy’ów, jeśli nie chciało się samemu oberwać kurewsko mocnym
Cruciatusem. Odeszli od drzwi i pozwolili młodemu zobaczyć co tak bardzo
wszystkich poruszyło.
Otworzył drzwi i
wyszedł na zewnątrz. Ktoś musiał być naprawdę zdeterminowany, że przedarł się
przez bariery chroniące. Tylko ktoś kto naprawdę potrzebuje kontaktu z samym
Voldemortem mógł się tu przedostać, ale mimo to wolał być ostrożny. Zakon
Feniksa miał swoje sposoby by się tu dostać, a on nie chciał tak głupio zginąć.
Zmarszczył brwi
rozpoznając, osobę stojącą za mosiężną bramą. Stał i nie wierzył własnym oczom.
Co ONA tu robiła? Do tego w takim stanie? Wyrwał się ze stanu otępienia i
ruszył do przodu. Żwir chrzęścił pod jego ciężkimi butami, przyprawiając
niektórych o dreszcze na całym ciele. Brzmiało to chwilami jak dźwięk łamania
kości.
Zatrzymał się przy
bramie i spojrzał w oczy, tak znajome oczy, które teraz nie wyrażały żadnych
emocji. Zniknął z nich ten blask, ta iskierka, która zawsze je
charakteryzowała. Teraz były takie wypłowiałe, takie bez życia.
-Granger? – wciąż
nie dowierzał temu co widzi. A jeśli to naprawdę jakaś sztuczka Zakonu Feniksa?
Jeśli ją zaczarowali by odegrała idealnie swoja rolę? – Co tu robisz i czego
chcesz? – chłód w jego głosie przeszywał, ale to nie robiło na niej wrażenia.
Już chyba nic go nie zrobi.
-Muszę się zobaczyć
z Voldemortem – wciągnął ze świstem powietrze. Nawet żaden z jego najbliższych
sługusów nie używali tego imienia. Dla nich zawsze jest Czarnym Panem i niech
tak zostanie, a ona tak po prostu wymówiła to imię? Bez żadnych konsekwencji?
Beż żadnego strachu?
-Nie można od tak
przychodzić tutaj i żądać spotkania z Czarnym Panem – powiedział patrząc wciąż
w jej tęczówki i szukając w nich chociaż najmniejszej oznaki tej dawnej iskry,
która dodawała jej swojego rodzaju siły, ale nie widział i zastanawiało go co
się stało, że to zgasło.
-Nie pieprz Malfoy
– podniósł brwi do góry na jej słowa – Oboje wiemy, jaka nagroda spotka Cię za
to, że przyprowadzisz przyjaciółkę samego Harry’ego Potter’a – zdawało mu się,
albo nazwisko Chłopca-Który-Przeżył wypluła z pogardą. Na pewno mu się zdawało –
Więc otwórz tą pieprzoną bramę i mnie wpuść. Zwłaszcza, że przybyłam tu
dobrowolnie – ostatni raz zajrzał w jej oczy chcąc znaleźć tą pieprzona
iskierkę w jej oczach, ale i tym razem to się nie udało. Ale za to teraz
uważnie jej się przyjrzał. Była cała posiniaczona, obdrapana, jej warga była
rozcięta, kostki na dłoniach zdarte. Ale co się dziwił? Od ponad roku się ukrywali,
więc w jakim stanie spodziewał się ja zastać? Na pewno nie nocowali w
pięciogwiazdkowych hotelach.
-Różdżka –
dziewczyna nie oponowała. Sięgnęła to tylniej kieszeni spodni i bez żadnego
wahania podała ją młodemu Malfoy’owi przez kratę.
-Czy teraz mnie
wpuścisz? – nie miał wyjścia. Musiał ją wpuścić. Już nie była zagrożeniem. Nie
dla nich. Wpuszczając ją przez bramę nie sądził, że ta drobna dziewczyna może
stać się tak ogromnym zagrożeniem, dla innych.
-Malfoy! – ocknął się ze swoich wspomnień i znów spojrzał
na tą z pozoru drobną kobietę. Właśnie z pozoru. Tak naprawdę to ją podziwiał.
Była silniejsza niżeliby się mógł spodziewać, a co za tym idzie? Była
największą bronią Czarnego Pana. Wstał i stanął naprzeciw dziewczyny trzymając
różdżkę w pogotowiu. Już wiedział, że przy niej nie można się zapominać.
Leżała na ogromnym łożu, które mogło uchodzić za
małżeńskie, ale nie miała zamiaru narzekać. Nie gdy przez tyle miesięcy musiała
sypiać gdzie popadnie. No może przez pierwsze cztery miesiące sypiała względnie
po ludzku, do czasu, aż Ronald nie zgubił ich namiotu i wtedy musieli radzić
sobie w jakikolwiek sposób.
Na samą myśl o byłym przyjacielu poczuła, jak wczorajsza
kolacja podchodzi jej do gardła i miała kilka sekund by dotrzeć do toalety.
Zwróciła wszystko co dało się zwrócić. Gdy miała pewność, że nic już nie opuści
jej żołądka, usiadła opierając się o zimne kafelki, i łapała powietrze chcąc
dojść do siebie. Zastanawiała się, kiedy zapomni i czy w ogóle zapomni o tym
wszystkim co ją spotkało, a raczej o tym co zostało jej zgotowane przez tych,
którym ufała najbardziej.
Dość. Wstała gwałtownie i musiała przytrzymać się białej
ściany wyłożonej kafelkami, aby nie upaść, gdy zawirowało jej w głowie. Musiała
się opanować. Nie mogła wracać do tego koszmaru. Musiała być silna.
-Granger! – przewróciła oczami słysząc głos kiedyś tak
bardzo znienawidzonego Ślizgona, a teraz osoby, która pomagała jej odnaleźć się
w tej całej sytuacji. Musiała przyznać, że gdyby nie Draco Malfoy, to poddałaby
się chyba na samym starcie. Poddałaby się w chwili gdy stanęła przed bramą
Malfoy Manor.
Teleportowała się
na jakieś całkowite pustkowie, i zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę
pomyślała o tym, o czym wydawało jej się, że pomyślała, ale gdy po obróceniu
się zauważyła ogromną twierdzę, wiedziała, że jest w miejscu, w którym chciała
w danej chwili być.
Ruszyła do przodu z
szaleńczo bijącym sercem i myślami, czy robi dobrze, ale już po chwili wróciła
do poprzednich wydarzeń i była więcej niż pewna, że robi dobrze. Pragnęła
zemsty i właśnie chęć tej zemsty doprowadziła ją do miejsca, w którym się
znajdowała.
Zatrzymała się
przed wysoką i mosiężna bramą. Nie wiedziała co ma zrobić. Zapukać. Rzucić
jakieś zaklęcie? Naprawdę nie miała pojęcia. Myślała tylko o tym, by móc zobaczyć
się z samym Voldemortem, i prosić go aby pozwolił jej dołączyć do grona jego
popleczników. Każdy wiedział, że sługusy Voldemorta nie zabijają nikogo na
starcie. Najpierw starają się wyciągnąć jak najwięcej, a gdy wiedzą, że nic już
nie wydobędą od danego delikwenta to wtedy skracają jego męki i zabijają go,
nie bawiąc się w żadne tortury, ani nic tego podobnemu. Dlatego miała tą
pewność, że najpierw zechcą ją wysłuchać, zanim rzucą na nią Avadę. Ba! Była pewna,
że sam Voldemort zechce ją przesłuchać, w końcu jest nikim innym jak
przyjaciółką samego Harry’ego Potter’a, z którym wyruszyła na poszukiwanie horkruksów,
więc musiała wiedzieć jakie plany ma Chłopiec-Który-Przeżył. Tylko problem
polegał na tym, że bez niej nie mieli żadnych planów, nawet jeśli sam Potter
nie był takim tłukiem jak Weasley, to i tak bez Hermiony Granger byli w czarnej
dupie.
Widziała jak drzwi
rezydencji, się otwierają i wysoka postać ruszyła w jej stronę. Wiedziała kto
zmierza w jej stronę i naprawdę, dziękowała samemu Merlinowi, że to właśnie sam
Draco Malfoy a nie inny sługus nie wyszedł jej naprzeciw.
Starała się nie
pokazywać mu żadnych emocji, ale czuła, że on doskonale, wie, że musiało
wydarzyć się coś złego, że zjawiła się w progach Malfoy Manor, z prośbą o
rozmowę z samym Voldemortem. Było to dla niej zarazem błogosławieństwem jak i
przekleństwem. Wiedziała, że nie pozbędzie się tego Ślizgona tak szybko.
Wiedziała, że będzie chciał poznać prawdę. Prawdę, którą ona chciała zatrzymać dla
siebie jak i chciała by sam Voldemort trzymał to dla siebie. Tylko tyle.
-Granger! – warknęła pod nosem i wyszła z łazienki, gdy w
miarę doprowadziła się do porządku. Zarzuciła na siebie codzienne czarne ciuchy
i już po chwili otwierała drzwi, pod którymi stał nie kto inny, jak najmłodszy
z Malfoy’ów.
-I na co te wrzaski Malfoy? – zamknęła drzwi i stanęła
obok blondyna – Jeszcze pomyślę, że się martwisz – nie czekając na jego
reakcję, ruszyła korytarzem, w stronę schodów. Usłyszała za sobą prychnięcie
blondyna, który już po chwili równał się z nią i razem wkroczyli do jasnej i
przestronnej kuchni.
-Dzień dobry – przywitała się z panią domu i usiadła przy
stole. Draco podszedł do matki całując ją w policzek rzucając w jej stronę
‘Witaj mamo’ i usiadł naprzeciw Hermiony.
-Dzień dobry Hermiono, Draco – nałożyła im po dwa
naleśniki, a resztę dobrali sobie sami. Na początku Hermiona była w szoku
widząc, że wszyscy zajmują się tak przyziemnymi sprawami jak śniadanie, obiad,
kolacja. Była zdziwiona, gdy w ciągu dnia zbierali się w ogromnym salonie Malfoy
Manor by rozmawiać, żartować, śmiać się, wspominać. A była w jeszcze większym,
gdy to owego zebrania dołączał się sam Voldemort we własnej osobie. Znała ich z
opowieści Zakonu. Przedstawiano ich wszystkich jako bezwzględnych,
bezuczuciowych tyranów, którym zależy tylko na zabijaniu i na władzy. Zakon się
mylił. Oni wszyscy cenili sobie rodzinę i przyjaźń bardziej niż cały Zakon
razem wzięty. Owszem torturowali, mordowali. Owszem byli okrutni, ale tylko na
zewnątrz. Nigdy nie przenoszono ‘pracy’ do domu. Dom był dla nich świętością.
-Herbaty? – podniosła głowę do góry, wyrwana ze swoich
myśli. Chwile jej zajęło zanim zorientowała się, że blondyn pytał, czy zechce
herbaty, czekając z uniesionym dzbankiem w górze.
-Tak, poproszę. Dziękuję – podstawiła kubek, aby mógł
nalać jej ciepłego napoju. Pamięta, gdy takie chwile spędzała z rodzicami w
domu, gdy wracała na święta bądź wakacje. Wtedy również zasiadali do stołu i
można było poczuć rodzinną atmosferę. Tęskniła za rodzicami i wiedziała, że
raczej nie popierali by jej decyzji, ale ona już zapadła i nie miała zamiaru
jej zmieniać. Nie, zwłaszcza po tym co otrzymała od tych najbliższych, którym
ufała bezgranicznie.
-Dziś musimy potrenować dłużej – spojrzała na Draco z
uniesionymi brwiami, co miało oznaczać, gest zapytania – W weekend zabieramy
Cię na pierwszą akcję – odstawiła kubek na bok, przełykając to co miała w
ustach. Kiwnęła głową, na znak, że zrozumiała, ale potrzebowała chwili, aby to
przyswoić. Jej pierwsza akcja, jak Śmierciożerczyni. Czy będzie musiała zabić?
Terroryzować? Użyć niewybaczalnych zaklęć? Wiedziała na co się decyduje, ale
gdzieś tam głęboko, wciąż żyła w niej ta stara Hermiona. Ta, która walczyła o
godne życie dla skrzatów domowych, ta, która przekładała dobro innych nad
własne. Ale po ostatnich wydarzeniach nie potrafiła tego. Nie potrafiła myśleć
o innych. Liczyło się, dla niej tylko to co ona czuje, jak się czuje. Przez
tyle czasu walczyła o dobro dla innych, a czy ktoś pomyślał o jej dobrze? O tym
czego ona pragnie? O tym, jak się czuje i co myśli? Zawsze każdy przypominał
jej o tym co i jak ma robić. Że ma myśleć o dobrze innych. Wszystko co robiła
musiała robić w imię lepszego dobra. I robiła. A jak zostało jej to odpłacone?
-Gotowa? – po raz drugi tego dnia została wyrwana ze swoich
przemyśleń, i to przez tą sama osobę. Musiała się bardziej skupić. Jeśli będzie
się rozpraszać, niepotrzebnymi myślami, to rozwali całą przyszłą akcję, która
ich czeka w weekend, a tego nie chciała.
Stała przed lustrem przyglądając się swojemu odbiciu. Proste
włosy związane w wysokiego kucyka, oczy umalowane na czarno, usta czerwone
niczym krew, a tego wszystkiego dopełniał czarny strój, na który zarzuci czarna
szatę, a na twarz nałoży srebrną maskę. Tak. To właśnie dziś jest pierwsza
akcja, w której będzie uczestniczyć.
-Granger? – wzięła głęboki wdech przyglądając się swojemu
odbiciu w lustrze. Czy się bała? Oczywiście, że tak. Nie wiedziała co ją czeka
na akcji, jak i nie wiedziała jak daleko będzie musiała się dziś posunąć, aby
pokazać swoją lojalność i oddanie Czarnemu Panu – No muszę przyznać, że
wyglądasz całkiem, całkiem – prychnęła na słowa blondyna, i chwyciła z oparcia
krzesła czarny płaszcz – Granger posłuchaj…
-Wiem – odpowiedziała – Nie jest głupia i wiem z jakiej
‘okazji’ jest ta akcja. Ale nie martw się. Nie zawiodę. Ani Ciebie, ani siebie.
Nikogo – wyminęła wysokiego blondyna i wyszła z pokoju, odprowadzona
spojrzeniem stalowych tęczówek. Nie do końca chodziło mu czy kogoś zawiedzie
czy też nie, bardziej chciał się upewnić, czy jest tego pewna w stu procentach.
Była. Nawet więcej niż w stu. Z jej postawy biła ogromna pewność siebie, co
upewniło go tylko w tym, że stało się coś co naprawdę musiało rzutować na życie
tej młodej kobiety – Malfoy! – przejechał opuszkami palców po oparciu, gdzie jeszcze
chwilę wcześniej wisiała czarna szata, po czym odwrócił się gwałtownie i
szybkim krokiem opuścił, komnatę tej, która od pięciu tygodni zajmowała
skutecznie jego myśli.
-Powstrzymaj ją! – jakiś głos syknął mu do ucha –
Powstrzymaj ją, zanim zarżnie go jak zwykłe prosię – tak po prawdzie nie miałby
nic przeciwko temu, aby owy nieszczęśnik był – jak to określił jeden ze
sługusów, którego Draco nie kojarzył – został zarżnięty jak zwykłe prosię.
Theodor Nott zasługiwał na to jak nikt inny. Mimo, że Śmierciożercy z reguły
nie zarzynają czarodziei jak i mugolaków na potęgę, jak to przedstawia Zakon
Feniksa, to znajdzie się kilku takich, którzy są uchyłkiem od reguły. I takim
właśnie uchyłkiem jest Theodor Nott – Malfoy zrób coś! – tym razem był to głos
jego przyjaciela zwanego Diabłem. Spojrzał na mulata, który naprawdę wyglądał
na przerażonego, tym co wyczyniała ta niegdyś chodząca perfekcja
sprawiedliwości.
-Granger – powiedział to tak spokojnym i zimnym tonem, że
morze by zamarzło pod jego wpływem – Nott chyba już dostał nauczkę i zrozumiał
przesłanie kary – kiedyś można by było spodziewać się tego, że panna Granger wszczynie
potyczkę słowną, która przerodzi się w awanturę na skalę światową wręcz. Lecz
nie tym razem. Tym razem od razu po słowach młodego Malfoya cofnęła zaklęcie i
odwróciła się w stronę grupki, która się zebrała wokół nich.
-Czy ktoś dziś ma jeszcze zamiar złamać wytyczne, które
nam przekazał Czarny Pan, które brzmiały „ŻADNYCH GWAŁTÓW!!” – każdy pokiwał
głową na znak protestów, a co poniektórzy mruczeli coś pod nosem, nie chcąc
wyrażać swojego zdania na głos, by nie narażać się dziewczynie – Świetnie. W
takim razie kontynuujmy – bez żadnego słowa ruszyła na przód a postacie w
czarnych pelerynach, usuwali jej się z drogi, jak morze czerwone przed
Mojżeszem. Draco ruszył zaraz za nią a reszta za nim. Dokończyli misję w
‘spokoju’. Żaden ze sługusów nie odważył się już wychylać, tak jak zrobił to
Nott, którego swoją drogą, ktoś odeskortował do jego domu, gdzie miało odbyć
się spotkanie, tuż po zakończeniu misji.
Wyszła z Sali i od razu udała się w stronę swojego
pokoju. Śmierciożercy rozchodzili się do swoich domów i kiwali jej głową, gdy
się mijali, żegnając się w ten sposób. Niektórzy uchodzili jej z drogi, jakby
bojąc się, że jeśli spojrzą na nią to podzielą los, młodego Nott’a, a woleliby
tego uniknąć. Ci którzy od początku widzieli w niej potencjał, patrzyli na nią
z podziwem a Ci którzy mieli wątpliwości co do niej, tego wieczora pozbyli się
ich bezpowrotnie.
Ona szła przed siebie, nie zwracając uwagi na utkwione w
niej spojrzenia. Kiwała tylko głową tym, którzy to robili w jej kierunku. Wyraz
twarzy miała jak z kamienia, ale wewnątrz niej hulał huragan. Emocje biły się
ze wspomnieniami, ale nie mogła niczego po sobie pokazać. Nie mogła pokazać
słabości, na którą niektórzy czekają z utęsknieniem. Nie mogła dać nikomu
satysfakcji.
Kroki odbijały się od ścian, odmierzając w ten sposób
czas, i skracając drogę z każdym wykonanym krokiem, który wykonała. Ona myślami
była już w swojej komnacie, pod gorącym prysznicem, który zmyłby z niej
dzisiejszy dzień. Chciała też zakopać się w brunatnej pościeli i tam dać upust
emocjom, które nią targały. Chciała po prostu zasnąć i przespać to co
najgorsze.
Zamknęła za sobą drzwi komnaty, zjeżdżając po nich w dół.
Podkurczyła nogi, obejmując je rękoma, a czoło oparła o kolana. W tej chwili
nie potrafiła już zapanować nad emocjami. Rozpłakała się jak małe dziecko,
któremu odebrano ulubioną zabawkę. Tylko, że jej odebrano coś innego. Odebrano
jej niezłomną wiarę. Odebrano jej człowieczeństwo. Odebrano jej coś, czego już
nigdy miała nie odzyskać. Straciła to bezpowrotnie.
To co dziś się stało w Cheddar, pokazało jej jaka jest
słaba. Myślała, że jest ponad to. Nie była i wydarzenia z dzisiejszego wieczora
idealnie jej to uświadomiły. Wciąż miała przed oczami scenę, gdy Theodor Nott,
próbował zgwałcić niczemu winną i bezbronną dziewczynę. Dziecko wręcz, ponieważ
nie mogła dać jej więcej niż trzynaście góra czternaście lat.
Uderzyła pięśćmi w podłogę, wypuszczając z ust głośny
szloch. Wiedziała czego mogła się spodziewać. Wiedziała, że któryś ze sługusów
może się wył mac z rozkazów, ale nie wiedziała, że to będzie któryś z jej
grupy, i że będzie musiała na to patrzeć, że będzie musiała zmierzyć się z tym
tak szybko.
-Granger? – wypuściła drżący oddech i pomału wstała
stając naprzeciw drzwi – wiem, że tam jesteś i nie myśl, że… - otworzyła drzwi
z rozmachem i wciągnęła go do środka o mało nie wywracając go – woho spokojnie,
jeśli chci…
-Oh stul się Malfoy – jej głos wciąż drżał, a policzki
jeszcze były wilgotne od łez. Mógł z niej zaszydzić, że jednak Panna Granger
nie jest taka twarda jaką chce zgrywać, ale czuł, że za tym stoi coś więcej, a
przecież on przysiągł sobie, że dowie się, co pchnęło Pannę Sprawiedliwą do
tego, żeby służyć samemu Voldemortowi.
-Spokojnie. Bo mnie połkniesz – podniósł ręce w geście
poddania, nie chcąc jej zdenerwować i sprawić, że cofnie się o dwa kroki w tył,
skoro zbliżył się do niej na tyle, że nie ubliżają sobie na każdym kroku –
Przyszedłem w pokojowych zamiarach.
-Malfoy i pokojowe zamiary w jednym zdaniu, to abstrakcja
– prasknęła i dopiero teraz zrzuciła z siebie czarną szatę i rzuciła się
plecami na duże łoże. Blondyn nie czekał długo, a już po chwili ułożył się na
boku, obok dziewczyny – Poważnie. Po co przyszedłeś, bo na pewno nie pogłaskać
mnie po głowie – przewrócił oczami i wziął w pace kosmyk jej włosów.
-Tak po prawdzie, chciałbym Cię o coś prosić. Daj mi
skończyć – powiedział widząc, że dziewczyna chce mu przerwać – Tak naprawdę
nigdy nie byłem w mugolskim Londynie – Hermiona spojrzała na niego, jakby co
najmniej oznajmiał jej, że Czarny Pan uwielbia balet, a nie, że nie zwiedzał
mugolskiej części Londynu. Uśmiechnęła się po kilku sekundach, by zerwać się z
łóżka i pobiec w stronę łazienki. Nim zniknęła za białymi drzwiami, rzuciła
jeszcze przez ramię ‘daj mi piętnaście minut’.
Jak łatwo było odwrócić jej uwagę od tych czarnych
myśli. Był pewien, że zajmie mu to więcej czasu, dlatego zanim tu przyszedł
przygotował sobie porządną mowę, i kilkanaście argumentów, które jego zdaniem,
brunetka by nie podważyła. Zaś wspomniana brunetka, dziękowała mu w duchu, że
właśnie teraz przyszedł do niej z taką propozycją. Jakby wiedział, że ona
właśnie tego potrzebuje.
Zaglądam sobie tutaj od czasu do czasu a tu taka niespodzianka. Cieszę sie że jeszcze piszesz. w jednym poście jest wszystko co najważniejsze, cała głębia. Z niecierpliwością czekam na następna część
OdpowiedzUsuńNadara
jejku! Jakie super! Nie mogę sie doczekać kontynuacji ^^
OdpowiedzUsuńSuper! Wciągnęło mnie. Takie miniaturki to ja lubie (a jestem osobą bardzo krytyczną) Weny! ;))
OdpowiedzUsuń