Cześć i czołem! Wiem, że miała być druga część 7 części miniaturki, ale wciąż jej jeszcze nie skończyłam :/ Chyba jakiś zastój mam czy coś. Ale nie ważne! Ważne jest to, iż zdecydowałam się publikować tutaj moje kilkuodcinkowe opowiadanie! Tak! Owszem w pierwszym założeniu, miał być do tego osobny blog, ale stwierdziłam, że nie chcę tego rozdzielać, tak więc przenoszę opowiadanie tutaj :) Rozdziały będą w zakładce "Opowiadanie I", a tymczasem zapraszam na Prolog :)
Pozdrawiam ;*
***
Siedem
osób. Siedem charakterów. Siedem osobowości. Wszyscy tak różni, a jednocześnie
tak identyczni. Tak wiele ich różni, a jedno łączy. Każdy żyje swoim życiem,
nie wiedząc, że ich losy splotły się na samym początku. Siedem osób, które są
pewne, że mają władzę nad swoim życiem staną przed wyborami, których nigdy
wcześniej nie brali pod uwagę. Siedem istnień. Jedna historia.
***
Hermiona Granger
siedziała na spadzistym dachu Nory, nie myśląc o tym, że w każdej chwili może
spaść. Nie to jej teraz w głowie. Zresztą była na takiej wysokości, że nawet
gdyby spadła, to nic wielkiego poza otarciami i stłuczeniami by jej nie
dolegało.
Patrzyła w ciemną noc, obracając między palcami
‘drewniany patyk’, który był atrybutem dla każdego czarodzieja, i który nie
jeden raz uratował już jej życie, i pewnie jeszcze nie jeden raz będzie go
potrzebować.
Myślami była daleko.
Bardzo daleko.
W miejscu, które tylko ona znała, w którym mogłaby czuć
się bezpiecznie, i być sobą.
W miejscu, w którym nie musiałaby udowadniać ile jest
warta.
W miejscu, gdzie nie musiałaby udowadniać, że jest godna
noszenia miana Czarownicy.
W miejscu, gdzie nie musiałaby stawiać czoła temu, co ją
jeszcze czeka. A czeka na nią tak wiele.
Spojrzała, w dół skąd dochodził łoskot i uśmiechnęła się
z kpiną, patrząc na poczynania osobnika przed jej oczami.
Ginevra Weasley
wygramoliła się przez okno pokoju, by za chwilę wyciągnąć dłoń do przyjaciółki,
która patrzyła z politowaniem na jej niezgrabne ruchy, - i pomyśleć, że ta
dziewczyna wydziwia cuda na miotle - pomagając jej usiąść obok niej. Teraz obie
patrzyły w noc, i każda myślała o swoich sprawach.
Rudowłosa uciekła myślami do swojego chłopaka,
zastanawiając się jak to teraz będzie. Czy teraz w końcu wszystko im się ułoży?
A może znów coś stanie im na drodze do szczęścia?
Zaczęła się też zastanawiać nad swoimi uczuciami. Czy
nadal jest ono tak samo silne, jak było, gdy trwała wojna? A może w raz z
widmem śmierci zniknęło ich uczucie? Ostatnio trochę dziwnie było miedzy nimi,
ale może to tylko chwilowe?
Miała nadzieję, że tak.
Wychyliła się zaraz za swoją przyjaciółką, spoglądając w
dół na stojącego, na dole chłopaka, który widząc co robią dziewczyny, zrobił
się blady i od razu nakazał im stamtąd zejść.
Ronald Weasley
o mało nie zszedł na zawał widząc, co poczyna jego przyjaciółka, wraz z jego
młodszą i jedyną siostrą.
Kazał im natychmiast zejść, co mógł przysiąść skończyło się
przewróceniem oczami obu pań, ale posłusznie zaczęły schodzić z dachu.
On sam skierował się w stronę wejścia do domu. Miał tylko
nadzieję, że Hermiony nie zastanowi, co robił na zewnątrz w środku nocy, bo nie
miał ochoty się jej tłumaczyć, a znając ją, wiedział, że nie dawałaby mu żyć, a
nie chciał o tym mówić.
Jeszcze nie.
Zatrzymał się przy wejściu do kuchni, by zaśmiać się i
wejść do środka, aby obudzić śpiącego przyjaciela.
Harry Potter
podniósł głowę patrząc, nieprzytomnym wzrokiem na otoczenie i nie łapiąc
jeszcze bodźców z zewnątrz. Chciał przetrzeć oczy, ale okulary skutecznie mu to
uniemożliwiły. Zamruczał pod nosem i zdjął je, by móc bez żadnych już przeszkód
przetrzeć zaspane oczy.
Przeciągnął się i zatrzymał wzrok na przyjacielu, który
pokręcił głową, mrucząc pod nosem coś o tym, że nie po to piętro wyżej ma
odstąpione łóżko, by teraz spać na kuchennym stole, ale ciemnowłosy wcale się
tym nie przejął. Myślami był jeszcze w swoim śnie, który interpretował na swoje
sposoby, chociaż już nie musiał tego robić, ale wojna na każdym odbiła swoje
piętno i już nie długo wszyscy mieli się o tym boleśnie przekonać.
~~*~~
Draco Malfoy
wylądował na posadzce tarasu, schodząc ze swojej ukochanej miotły. Przeczesał
palcami rozwichrzone blond włosy, i mruknął pod nosem coś, co miało oznaczać,
że pora skrócić te wredne kudły, i wszedł przez duże skrzydłowe drzwi do
salonu.
Oparł miotłę o najbliższą ścianę, a kroki swoje skierował
wprost do pięknie zdobionego barku z ciemnego drewna. Przekręcił mosiężny
kluczyk i z pomrukiem zadowolenia otworzył barek mechanicznie łapiąc za dobrze
znaną mu butelkę. ‘Będzie mi tego
brakować’ mruknął, gdy pomyślał, że w Hogwarcie nie będzie mógł korzystać z
uroków cudownej Ognistej Whisky.
Nie bawiąc się w nalewanie do szklanki usiadł na kanapie
i pociągnął spory łyk, prosto z butelki. Jeden, drugi, trzeci. Miał już
pociągnąć czwartego łyka, gdy usłyszał za swoimi plecami głośne prychnięcie.
Blaise Zabini stał
opierając się ramieniem o framugę w wejściu do salonu, i przyglądał się swojemu
przyjacielowi. Był pewien, że blondyn widział go, gdy wchodził do
pomieszczenia, ale najwidoczniej się przeliczył.
Prychnął głośno, i przeklinając usiadł na fotelu,
szepcząc o braku wychowania i gościnności, na co blondyn pokazał mu środkowy
palec, warcząc, że ma ręce i może obsłużyć się sam, zamiast gderać jak stara
przekupa na Pokątnej, próbująca coś sprzedać.
Mulat nie wiele przejął się słowami przyjaciela,
przywołując do siebie taką sama butelkę, jaką opróżniał właśnie pan domu, nie
chcąc go obsłużyć.
Oboje obejrzeli się, słysząc kobiecy głos dobiegający z
miejsca, w którym jeszcze chwile temu zajmował ciemnoskóry mężczyzna.
Pansy Parkinson
weszła do ogromnej rezydencji, nie chcąc nikogo obudzić, ale już po kilku
sekundach zatrzymała się w wejściu do salonu widząc w nim dwójkę swoich
przyjaciół. Jeden z nich właśnie pociągnął sporego łyka z butelki, która była
już bliska opróżnieniu, za to drugi przywoływał drugą zaklęciem.
‘Leń’.
Rzuciła nie siląc się na cichy ton głosy. Dwie głowy
jednocześnie obróciły się w jej stronę, ale mężczyźni widząc, że to tylko ona,
na powrót wrócili do poprzedniego zajęcia. Czarnowłosa tym czasem, również
swoje kroki zakończyła przy wiekowym barku, ale nie chwyciła za to co jej męscy
przyjaciele. Ona wolała białe wino, na co otrzymała dwa, jednogłośne
prychnięcia. Zbyła to machnięciem ręki i usiadła na dywanie, przy fotelu, który
zajmował mulat. Ona tak samo jak i panowie nie miała ochoty na zabawę w
kieliszki, i pociągnęła spory łyk z butelki, jak tylko ją otworzyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz