środa, 10 sierpnia 2016

Miniaturka VII cz. I

Witam! Po długiej przerwie, ale jednak witam! Kto ze mną jest bardzo się ciesze i dziękuję, że wytrzymuje z takimi odstępami czasu :) To naprawdę miłe. Ale do sedna sprawy :) Przybywam z nową miniaturką, która miała być całością, ale w trakcie tworzenia rozpędziłam się i powstaną dwie części :) Jestem już w trakcie pisania drugiej części, więc mam ogromną nadzieję, że skończę ją w miarę szybko :)
Mam nadzieję, że będziecie czekać z niecierpliwością ;)
Pozdrawiam wszystkich!!!

***

Zacisnęła zęby czując tak cholernie palący ból, ale ten ból fizyczny nie równał się temu psychicznemu. I właśnie tym bólem fizycznym tłumaczyła sobie swoje postępowanie. Wmawiała swojemu pokiereszowanemu umysłowi i sercu, że robi słusznie, że postępuje tak jak postąpiono z nią. Zdeptano, poniżono, zbrukano, zeszmacono. Potraktowano jak zabawkę do własnych potrzeb. Tak się w tej chwili czuła. Jak nic nie warta szmata. I miała zamiar pokazać jak zimną i wyrafinowaną suką potrafi być Hermiona Granger.
-Gotowe – syczący głos wyrwał ją z jej zamyślenia – Witamy w naszym gronie Hermiono – nie odpowiedziała, nie widziała w tym sensu. Zwróciła głowę w lewą stronę przyglądając się swojemu lewemu przedramieniu. Kiedyś tak bardzo gardzony przez nią znak, teraz widniał na jej bladym, aczkolwiek teraz zaczerwienionym przedramieniu. W pierwszej chwili chciała zacząć krzyczeć i płakać jednocześnie chcąc zdrapać ów znak, ale po kilku sekundach dotarło do niej dlaczego tu jest i dlaczego poddała się tejże inicjacji. Powód był prosty. Chciała zemsty. Łaknęła jej jak jeszcze nigdy niczego. Pragnęła nieść cierpienie tym, którzy to cierpienie zesłali na nią samą. A Hermiona Granger zawsze osiągała cel w tym do czego dążyła. Tym razem nie miało być inaczej.


-Wciąż nie rozumiem – usiadł obok niej, gdy mieli chwilę przerwy od długotrwałych i meczących treningów – Dlaczego ktoś taki jak Ty…
-Nie masz rozumieć Malfoy – syknęła w jego stronę – Masz mnie nauczyć być najlepszą – wstała otrzepując swoje czarne spodnie i ruszyła na drugi koniec Sali – Rusz się – krzyknęła i przygotowała się do dalszego treningu. Ale Draco Malfoy nie byłby sobą, gdyby nie zaprzysiągł sam sobie, że dowie się, co pchnęło samą Hermionę Granger do tego by dobrowolnie wstąpić w szeregi Czarnego Pana. On musiał wiedzieć. Na pewno nie była to żadna pułapka. Pozwoliła sprawdzić się na wszystkie sposoby Czarnemu Panu, i tylko Czarny Pan znał powód tak wielkiej determinacji tej Gryfonki, a może już byłej Gryfonki? Co takiego się stało, że posunęła się do takich kroków? Dla Zakonu Feniksa była zaginioną, dla Śmierciożerców była cholernie dobrym nabytkiem, i to z własnej woli. Doskonale pamięta dzień, w którym ta brązowowłosa dziewczyna a raczej już kobieta pojawiła się na progu Malfoy Manor.

Siedział na schodach w holu znudzony codzienną rutyną. Miał dość tego, że ciągle jest tak samo. Wszyscy byli wręcz pewni, że Śmierciożercy ciągle tylko gwałcą, torturują, zabijają. Ale tak po prawdzie oni więcej czasu spędzali na strategiach niż na akcjach. Owszem zdarzały się duże przedsięwzięcia, ale to było rzadkością. Czasami musieli gdzieś zrobić zamieszania, aby ludzie nie zapomnieli się bać. Czuł zawsze tą adrenalinę, gdy mógł wyruszyć na akcję z ojcem i resztą. Uwielbiał to czuć. To jak wszyscy się go bali, jak…
Zmarszczył brwi i odrzucił myśli pełne samouwielbienia na bok, ponieważ przy drzwiach jego domu było ogromne poruszenie. Wstał gwałtownie ze schodka, na którym siedział i zbiegł na dół. Musiał się dowiedzieć co się tam działo.
-Z drogi – warknął i każdy posłusznie mu się usuwał. Każdy wiedział, że lepiej nie podskakiwać żadnemu z Malfoy’ów, jeśli nie chciało się samemu oberwać kurewsko mocnym Cruciatusem. Odeszli od drzwi i pozwolili młodemu zobaczyć co tak bardzo wszystkich poruszyło.
Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Ktoś musiał być naprawdę zdeterminowany, że przedarł się przez bariery chroniące. Tylko ktoś kto naprawdę potrzebuje kontaktu z samym Voldemortem mógł się tu przedostać, ale mimo to wolał być ostrożny. Zakon Feniksa miał swoje sposoby by się tu dostać, a on nie chciał tak głupio zginąć.
Zmarszczył brwi rozpoznając, osobę stojącą za mosiężną bramą. Stał i nie wierzył własnym oczom. Co ONA tu robiła? Do tego w takim stanie? Wyrwał się ze stanu otępienia i ruszył do przodu. Żwir chrzęścił pod jego ciężkimi butami, przyprawiając niektórych o dreszcze na całym ciele. Brzmiało to chwilami jak dźwięk łamania kości.
Zatrzymał się przy bramie i spojrzał w oczy, tak znajome oczy, które teraz nie wyrażały żadnych emocji. Zniknął z nich ten blask, ta iskierka, która zawsze je charakteryzowała. Teraz były takie wypłowiałe, takie bez życia.
-Granger? – wciąż nie dowierzał temu co widzi. A jeśli to naprawdę jakaś sztuczka Zakonu Feniksa? Jeśli ją zaczarowali by odegrała idealnie swoja rolę? – Co tu robisz i czego chcesz? – chłód w jego głosie przeszywał, ale to nie robiło na niej wrażenia. Już chyba nic go nie zrobi.
-Muszę się zobaczyć z Voldemortem – wciągnął ze świstem powietrze. Nawet żaden z jego najbliższych sługusów nie używali tego imienia. Dla nich zawsze jest Czarnym Panem i niech tak zostanie, a ona tak po prostu wymówiła to imię? Bez żadnych konsekwencji? Beż żadnego strachu?
-Nie można od tak przychodzić tutaj i żądać spotkania z Czarnym Panem – powiedział patrząc wciąż w jej tęczówki i szukając w nich chociaż najmniejszej oznaki tej dawnej iskry, która dodawała jej swojego rodzaju siły, ale nie widział i zastanawiało go co się stało, że to zgasło.
-Nie pieprz Malfoy – podniósł brwi do góry na jej słowa – Oboje wiemy, jaka nagroda spotka Cię za to, że przyprowadzisz przyjaciółkę samego Harry’ego Potter’a – zdawało mu się, albo nazwisko Chłopca-Który-Przeżył wypluła z pogardą. Na pewno mu się zdawało – Więc otwórz tą pieprzoną bramę i mnie wpuść. Zwłaszcza, że przybyłam tu dobrowolnie – ostatni raz zajrzał w jej oczy chcąc znaleźć tą pieprzona iskierkę w jej oczach, ale i tym razem to się nie udało. Ale za to teraz uważnie jej się przyjrzał. Była cała posiniaczona, obdrapana, jej warga była rozcięta, kostki na dłoniach zdarte. Ale co się dziwił? Od ponad roku się ukrywali, więc w jakim stanie spodziewał się ja zastać? Na pewno nie nocowali w pięciogwiazdkowych hotelach.
-Różdżka – dziewczyna nie oponowała. Sięgnęła to tylniej kieszeni spodni i bez żadnego wahania podała ją młodemu Malfoy’owi przez kratę.
-Czy teraz mnie wpuścisz? – nie miał wyjścia. Musiał ją wpuścić. Już nie była zagrożeniem. Nie dla nich. Wpuszczając ją przez bramę nie sądził, że ta drobna dziewczyna może stać się tak ogromnym zagrożeniem, dla innych.

-Malfoy! – ocknął się ze swoich wspomnień i znów spojrzał na tą z pozoru drobną kobietę. Właśnie z pozoru. Tak naprawdę to ją podziwiał. Była silniejsza niżeliby się mógł spodziewać, a co za tym idzie? Była największą bronią Czarnego Pana. Wstał i stanął naprzeciw dziewczyny trzymając różdżkę w pogotowiu. Już wiedział, że przy niej nie można się zapominać.


Leżała na ogromnym łożu, które mogło uchodzić za małżeńskie, ale nie miała zamiaru narzekać. Nie gdy przez tyle miesięcy musiała sypiać gdzie popadnie. No może przez pierwsze cztery miesiące sypiała względnie po ludzku, do czasu, aż Ronald nie zgubił ich namiotu i wtedy musieli radzić sobie w jakikolwiek sposób.
Na samą myśl o byłym przyjacielu poczuła, jak wczorajsza kolacja podchodzi jej do gardła i miała kilka sekund by dotrzeć do toalety. Zwróciła wszystko co dało się zwrócić. Gdy miała pewność, że nic już nie opuści jej żołądka, usiadła opierając się o zimne kafelki, i łapała powietrze chcąc dojść do siebie. Zastanawiała się, kiedy zapomni i czy w ogóle zapomni o tym wszystkim co ją spotkało, a raczej o tym co zostało jej zgotowane przez tych, którym ufała najbardziej.
Dość. Wstała gwałtownie i musiała przytrzymać się białej ściany wyłożonej kafelkami, aby nie upaść, gdy zawirowało jej w głowie. Musiała się opanować. Nie mogła wracać do tego koszmaru. Musiała być silna.
-Granger! – przewróciła oczami słysząc głos kiedyś tak bardzo znienawidzonego Ślizgona, a teraz osoby, która pomagała jej odnaleźć się w tej całej sytuacji. Musiała przyznać, że gdyby nie Draco Malfoy, to poddałaby się chyba na samym starcie. Poddałaby się w chwili gdy stanęła przed bramą Malfoy Manor.

Teleportowała się na jakieś całkowite pustkowie, i zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę pomyślała o tym, o czym wydawało jej się, że pomyślała, ale gdy po obróceniu się zauważyła ogromną twierdzę, wiedziała, że jest w miejscu, w którym chciała w danej chwili być.
Ruszyła do przodu z szaleńczo bijącym sercem i myślami, czy robi dobrze, ale już po chwili wróciła do poprzednich wydarzeń i była więcej niż pewna, że robi dobrze. Pragnęła zemsty i właśnie chęć tej zemsty doprowadziła ją do miejsca, w którym się znajdowała.
Zatrzymała się przed wysoką i mosiężna bramą. Nie wiedziała co ma zrobić. Zapukać. Rzucić jakieś zaklęcie? Naprawdę nie miała pojęcia. Myślała tylko o tym, by móc zobaczyć się z samym Voldemortem, i prosić go aby pozwolił jej dołączyć do grona jego popleczników. Każdy wiedział, że sługusy Voldemorta nie zabijają nikogo na starcie. Najpierw starają się wyciągnąć jak najwięcej, a gdy wiedzą, że nic już nie wydobędą od danego delikwenta to wtedy skracają jego męki i zabijają go, nie bawiąc się w żadne tortury, ani nic tego podobnemu. Dlatego miała tą pewność, że najpierw zechcą ją wysłuchać, zanim rzucą na nią Avadę. Ba! Była pewna, że sam Voldemort zechce ją przesłuchać, w końcu jest nikim innym jak przyjaciółką samego Harry’ego Potter’a, z którym wyruszyła na poszukiwanie horkruksów, więc musiała wiedzieć jakie plany ma Chłopiec-Który-Przeżył. Tylko problem polegał na tym, że bez niej nie mieli żadnych planów, nawet jeśli sam Potter nie był takim tłukiem jak Weasley, to i tak bez Hermiony Granger byli w czarnej dupie.
Widziała jak drzwi rezydencji, się otwierają i wysoka postać ruszyła w jej stronę. Wiedziała kto zmierza w jej stronę i naprawdę, dziękowała samemu Merlinowi, że to właśnie sam Draco Malfoy a nie inny sługus nie wyszedł jej naprzeciw.
Starała się nie pokazywać mu żadnych emocji, ale czuła, że on doskonale, wie, że musiało wydarzyć się coś złego, że zjawiła się w progach Malfoy Manor, z prośbą o rozmowę z samym Voldemortem. Było to dla niej zarazem błogosławieństwem jak i przekleństwem. Wiedziała, że nie pozbędzie się tego Ślizgona tak szybko. Wiedziała, że będzie chciał poznać prawdę. Prawdę, którą ona chciała zatrzymać dla siebie jak i chciała by sam Voldemort trzymał to dla siebie. Tylko tyle.

-Granger! – warknęła pod nosem i wyszła z łazienki, gdy w miarę doprowadziła się do porządku. Zarzuciła na siebie codzienne czarne ciuchy i już po chwili otwierała drzwi, pod którymi stał nie kto inny, jak najmłodszy z Malfoy’ów.
-I na co te wrzaski Malfoy? – zamknęła drzwi i stanęła obok blondyna – Jeszcze pomyślę, że się martwisz – nie czekając na jego reakcję, ruszyła korytarzem, w stronę schodów. Usłyszała za sobą prychnięcie blondyna, który już po chwili równał się z nią i razem wkroczyli do jasnej i przestronnej kuchni.
-Dzień dobry – przywitała się z panią domu i usiadła przy stole. Draco podszedł do matki całując ją w policzek rzucając w jej stronę ‘Witaj mamo’ i usiadł naprzeciw Hermiony.
-Dzień dobry Hermiono, Draco – nałożyła im po dwa naleśniki, a resztę dobrali sobie sami. Na początku Hermiona była w szoku widząc, że wszyscy zajmują się tak przyziemnymi sprawami jak śniadanie, obiad, kolacja. Była zdziwiona, gdy w ciągu dnia zbierali się w ogromnym salonie Malfoy Manor by rozmawiać, żartować, śmiać się, wspominać. A była w jeszcze większym, gdy to owego zebrania dołączał się sam Voldemort we własnej osobie. Znała ich z opowieści Zakonu. Przedstawiano ich wszystkich jako bezwzględnych, bezuczuciowych tyranów, którym zależy tylko na zabijaniu i na władzy. Zakon się mylił. Oni wszyscy cenili sobie rodzinę i przyjaźń bardziej niż cały Zakon razem wzięty. Owszem torturowali, mordowali. Owszem byli okrutni, ale tylko na zewnątrz. Nigdy nie przenoszono ‘pracy’ do domu. Dom był dla nich świętością.
-Herbaty? – podniosła głowę do góry, wyrwana ze swoich myśli. Chwile jej zajęło zanim zorientowała się, że blondyn pytał, czy zechce herbaty, czekając z uniesionym dzbankiem w górze.
-Tak, poproszę. Dziękuję – podstawiła kubek, aby mógł nalać jej ciepłego napoju. Pamięta, gdy takie chwile spędzała z rodzicami w domu, gdy wracała na święta bądź wakacje. Wtedy również zasiadali do stołu i można było poczuć rodzinną atmosferę. Tęskniła za rodzicami i wiedziała, że raczej nie popierali by jej decyzji, ale ona już zapadła i nie miała zamiaru jej zmieniać. Nie, zwłaszcza po tym co otrzymała od tych najbliższych, którym ufała bezgranicznie.
-Dziś musimy potrenować dłużej – spojrzała na Draco z uniesionymi brwiami, co miało oznaczać, gest zapytania – W weekend zabieramy Cię na pierwszą akcję – odstawiła kubek na bok, przełykając to co miała w ustach. Kiwnęła głową, na znak, że zrozumiała, ale potrzebowała chwili, aby to przyswoić. Jej pierwsza akcja, jak Śmierciożerczyni. Czy będzie musiała zabić? Terroryzować? Użyć niewybaczalnych zaklęć? Wiedziała na co się decyduje, ale gdzieś tam głęboko, wciąż żyła w niej ta stara Hermiona. Ta, która walczyła o godne życie dla skrzatów domowych, ta, która przekładała dobro innych nad własne. Ale po ostatnich wydarzeniach nie potrafiła tego. Nie potrafiła myśleć o innych. Liczyło się, dla niej tylko to co ona czuje, jak się czuje. Przez tyle czasu walczyła o dobro dla innych, a czy ktoś pomyślał o jej dobrze? O tym czego ona pragnie? O tym, jak się czuje i co myśli? Zawsze każdy przypominał jej o tym co i jak ma robić. Że ma myśleć o dobrze innych. Wszystko co robiła musiała robić w imię lepszego dobra. I robiła. A jak zostało jej to odpłacone?
-Gotowa? – po raz drugi tego dnia została wyrwana ze swoich przemyśleń, i to przez tą sama osobę. Musiała się bardziej skupić. Jeśli będzie się rozpraszać, niepotrzebnymi myślami, to rozwali całą przyszłą akcję, która ich czeka w weekend, a tego nie chciała.


Stała przed lustrem przyglądając się swojemu odbiciu. Proste włosy związane w wysokiego kucyka, oczy umalowane na czarno, usta czerwone niczym krew, a tego wszystkiego dopełniał czarny strój, na który zarzuci czarna szatę, a na twarz nałoży srebrną maskę. Tak. To właśnie dziś jest pierwsza akcja, w której będzie uczestniczyć.
-Granger? – wzięła głęboki wdech przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Czy się bała? Oczywiście, że tak. Nie wiedziała co ją czeka na akcji, jak i nie wiedziała jak daleko będzie musiała się dziś posunąć, aby pokazać swoją lojalność i oddanie Czarnemu Panu – No muszę przyznać, że wyglądasz całkiem, całkiem – prychnęła na słowa blondyna, i chwyciła z oparcia krzesła czarny płaszcz – Granger posłuchaj…
-Wiem – odpowiedziała – Nie jest głupia i wiem z jakiej ‘okazji’ jest ta akcja. Ale nie martw się. Nie zawiodę. Ani Ciebie, ani siebie. Nikogo – wyminęła wysokiego blondyna i wyszła z pokoju, odprowadzona spojrzeniem stalowych tęczówek. Nie do końca chodziło mu czy kogoś zawiedzie czy też nie, bardziej chciał się upewnić, czy jest tego pewna w stu procentach. Była. Nawet więcej niż w stu. Z jej postawy biła ogromna pewność siebie, co upewniło go tylko w tym, że stało się coś co naprawdę musiało rzutować na życie tej młodej kobiety – Malfoy! – przejechał opuszkami palców po oparciu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej wisiała czarna szata, po czym odwrócił się gwałtownie i szybkim krokiem opuścił, komnatę tej, która od pięciu tygodni zajmowała skutecznie jego myśli.


-Powstrzymaj ją! – jakiś głos syknął mu do ucha – Powstrzymaj ją, zanim zarżnie go jak zwykłe prosię – tak po prawdzie nie miałby nic przeciwko temu, aby owy nieszczęśnik był – jak to określił jeden ze sługusów, którego Draco nie kojarzył – został zarżnięty jak zwykłe prosię. Theodor Nott zasługiwał na to jak nikt inny. Mimo, że Śmierciożercy z reguły nie zarzynają czarodziei jak i mugolaków na potęgę, jak to przedstawia Zakon Feniksa, to znajdzie się kilku takich, którzy są uchyłkiem od reguły. I takim właśnie uchyłkiem jest Theodor Nott – Malfoy zrób coś! – tym razem był to głos jego przyjaciela zwanego Diabłem. Spojrzał na mulata, który naprawdę wyglądał na przerażonego, tym co wyczyniała ta niegdyś chodząca perfekcja sprawiedliwości.
-Granger – powiedział to tak spokojnym i zimnym tonem, że morze by zamarzło pod jego wpływem – Nott chyba już dostał nauczkę i zrozumiał przesłanie kary – kiedyś można by było spodziewać się tego, że panna Granger wszczynie potyczkę słowną, która przerodzi się w awanturę na skalę światową wręcz. Lecz nie tym razem. Tym razem od razu po słowach młodego Malfoya cofnęła zaklęcie i odwróciła się w stronę grupki, która się zebrała wokół nich.
-Czy ktoś dziś ma jeszcze zamiar złamać wytyczne, które nam przekazał Czarny Pan, które brzmiały „ŻADNYCH GWAŁTÓW!!” – każdy pokiwał głową na znak protestów, a co poniektórzy mruczeli coś pod nosem, nie chcąc wyrażać swojego zdania na głos, by nie narażać się dziewczynie – Świetnie. W takim razie kontynuujmy – bez żadnego słowa ruszyła na przód a postacie w czarnych pelerynach, usuwali jej się z drogi, jak morze czerwone przed Mojżeszem. Draco ruszył zaraz za nią a reszta za nim. Dokończyli misję w ‘spokoju’. Żaden ze sługusów nie odważył się już wychylać, tak jak zrobił to Nott, którego swoją drogą, ktoś odeskortował do jego domu, gdzie miało odbyć się spotkanie, tuż po zakończeniu misji.


Wyszła z Sali i od razu udała się w stronę swojego pokoju. Śmierciożercy rozchodzili się do swoich domów i kiwali jej głową, gdy się mijali, żegnając się w ten sposób. Niektórzy uchodzili jej z drogi, jakby bojąc się, że jeśli spojrzą na nią to podzielą los, młodego Nott’a, a woleliby tego uniknąć. Ci którzy od początku widzieli w niej potencjał, patrzyli na nią z podziwem a Ci którzy mieli wątpliwości co do niej, tego wieczora pozbyli się ich bezpowrotnie.
Ona szła przed siebie, nie zwracając uwagi na utkwione w niej spojrzenia. Kiwała tylko głową tym, którzy to robili w jej kierunku. Wyraz twarzy miała jak z kamienia, ale wewnątrz niej hulał huragan. Emocje biły się ze wspomnieniami, ale nie mogła niczego po sobie pokazać. Nie mogła pokazać słabości, na którą niektórzy czekają z utęsknieniem. Nie mogła dać nikomu satysfakcji.
Kroki odbijały się od ścian, odmierzając w ten sposób czas, i skracając drogę z każdym wykonanym krokiem, który wykonała. Ona myślami była już w swojej komnacie, pod gorącym prysznicem, który zmyłby z niej dzisiejszy dzień. Chciała też zakopać się w brunatnej pościeli i tam dać upust emocjom, które nią targały. Chciała po prostu zasnąć i przespać to co najgorsze.
Zamknęła za sobą drzwi komnaty, zjeżdżając po nich w dół. Podkurczyła nogi, obejmując je rękoma, a czoło oparła o kolana. W tej chwili nie potrafiła już zapanować nad emocjami. Rozpłakała się jak małe dziecko, któremu odebrano ulubioną zabawkę. Tylko, że jej odebrano coś innego. Odebrano jej niezłomną wiarę. Odebrano jej człowieczeństwo. Odebrano jej coś, czego już nigdy miała nie odzyskać. Straciła to bezpowrotnie.
To co dziś się stało w Cheddar, pokazało jej jaka jest słaba. Myślała, że jest ponad to. Nie była i wydarzenia z dzisiejszego wieczora idealnie jej to uświadomiły. Wciąż miała przed oczami scenę, gdy Theodor Nott, próbował zgwałcić niczemu winną i bezbronną dziewczynę. Dziecko wręcz, ponieważ nie mogła dać jej więcej niż trzynaście góra czternaście lat.
Uderzyła pięśćmi w podłogę, wypuszczając z ust głośny szloch. Wiedziała czego mogła się spodziewać. Wiedziała, że któryś ze sługusów może się wył mac z rozkazów, ale nie wiedziała, że to będzie któryś z jej grupy, i że będzie musiała na to patrzeć, że będzie musiała zmierzyć się z tym tak szybko.
-Granger? – wypuściła drżący oddech i pomału wstała stając naprzeciw drzwi – wiem, że tam jesteś i nie myśl, że… - otworzyła drzwi z rozmachem i wciągnęła go do środka o mało nie wywracając go – woho spokojnie, jeśli chci…
-Oh stul się Malfoy – jej głos wciąż drżał, a policzki jeszcze były wilgotne od łez. Mógł z niej zaszydzić, że jednak Panna Granger nie jest taka twarda jaką chce zgrywać, ale czuł, że za tym stoi coś więcej, a przecież on przysiągł sobie, że dowie się, co pchnęło Pannę Sprawiedliwą do tego, żeby służyć samemu Voldemortowi.
-Spokojnie. Bo mnie połkniesz – podniósł ręce w geście poddania, nie chcąc jej zdenerwować i sprawić, że cofnie się o dwa kroki w tył, skoro zbliżył się do niej na tyle, że nie ubliżają sobie na każdym kroku – Przyszedłem w pokojowych zamiarach.
-Malfoy i pokojowe zamiary w jednym zdaniu, to abstrakcja – prasknęła i dopiero teraz zrzuciła z siebie czarną szatę i rzuciła się plecami na duże łoże. Blondyn nie czekał długo, a już po chwili ułożył się na boku, obok dziewczyny – Poważnie. Po co przyszedłeś, bo na pewno nie pogłaskać mnie po głowie – przewrócił oczami i wziął w pace kosmyk jej włosów.
-Tak po prawdzie, chciałbym Cię o coś prosić. Daj mi skończyć – powiedział widząc, że dziewczyna chce mu przerwać – Tak naprawdę nigdy nie byłem w mugolskim Londynie – Hermiona spojrzała na niego, jakby co najmniej oznajmiał jej, że Czarny Pan uwielbia balet, a nie, że nie zwiedzał mugolskiej części Londynu. Uśmiechnęła się po kilku sekundach, by zerwać się z łóżka i pobiec w stronę łazienki. Nim zniknęła za białymi drzwiami, rzuciła jeszcze przez ramię ‘daj mi piętnaście minut’.
Jak łatwo było odwrócić jej uwagę od tych czarnych myśli. Był pewien, że zajmie mu to więcej czasu, dlatego zanim tu przyszedł przygotował sobie porządną mowę, i kilkanaście argumentów, które jego zdaniem, brunetka by nie podważyła. Zaś wspomniana brunetka, dziękowała mu w duchu, że właśnie teraz przyszedł do niej z taką propozycją. Jakby wiedział, że ona właśnie tego potrzebuje.

3 komentarze:

  1. Zaglądam sobie tutaj od czasu do czasu a tu taka niespodzianka. Cieszę sie że jeszcze piszesz. w jednym poście jest wszystko co najważniejsze, cała głębia. Z niecierpliwością czekam na następna część
    Nadara

    OdpowiedzUsuń
  2. jejku! Jakie super! Nie mogę sie doczekać kontynuacji ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Super! Wciągnęło mnie. Takie miniaturki to ja lubie (a jestem osobą bardzo krytyczną) Weny! ;))

    OdpowiedzUsuń